Bilans klęski
Treść
Trzy zwycięstwa, dwa remisy, pięć porażek, zaledwie jedenaście punktów w dziesięciu meczach - to bilans piłkarskiej reprezentacji Polski w eliminacjach do mundialu w RPA. Eliminacjach z kretesem przegranych, beznadziejnych, po których nie widać nawet światełka w tunelu na lepszą przyszłość. W środę nasi zakończyli męczarnie, przegrywając na pustym Stadionie Śląskim ze Słowacją - po samobójczym trafieniu jednego ze swoich.
Ten mecz miał w sobie coś symbolicznego. Toczony przy padającym śniegu, przenikliwym zimnie, fatalnie przygotowanej murawie, przy pustych trybunach, częściej przeklinających znienawidzonych działaczy PZPN niż dopingujących zawodników. Rozgrywany żółtą piłką, kompletnie niewidoczną w białej zadymce, w fatalnym, smutnym klimacie, atmosferze klęski i przygnębienia. Niemal równo rok wcześniej ten sam stadion wypełnił się morzem kibiców oglądających fantastyczny występ swych ulubieńców i zwycięstwo nad Czechami. Po dwunastu miesiącach tamto wspomnienie wydawało się czymś nierealnym. Zastąpiła je rzeczywistość tragiczna, zdaniem wielu - tragikomiczna. Do śmiechu jednak nie było nikomu, poza Słowakami. Nasi południowi sąsiedzi, dzięki nieporadnemu Sewerynowi Gancarczykowi, któremu już w trzeciej minucie pomyliły się kierunki i wpakował piłkę do własnej bramki, wywalczyli historyczny awans do mistrzostw świata i świętowali, cieszyli się, triumfowali.
Polacy przegrali trzeci z rzędu mecz w eliminacjach, w trzecim kolejnym nie potrafili strzelić gola. W całym 2009 roku wygrali jedynie z amatorami z San Marino, poza tym remisowali (raz) bądź przegrywali (czterokrotnie). Tym razem nie można im było odmówić zaangażowania i serca. Zagrali ambitniej niż w Mariborze czy w sobotę w Pradze. Zależało im, atakowali, starali się znaleźć sposób na słowacką defensywę. Nie zrażali się anormalnymi warunkami, pustkami na trybunach, parli do przodu, ale nie zdołali postawić kropki nad "i". Obijali poprzeczkę (Mariusz Lewandowski), pozwalali wykazać się Janowi Musze, krzywdy mu jednak nie zrobili. Bramkarz Legii Warszawa zachował czyste konto, dzięki czemu razem z kolegami zagra w przyszłym roku na boiskach RPA. Polakom pozostaną piloty od telewizorów.
Kolejny pojedynek o stawkę nasi rozegrają na inaugurację Euro 2012 - wie to doskonale już każdy sympatyk futbolu. Wie i przeraża się, bo dziś nikt nie jest pewien, co przez ten czas się wydarzy. Kto poprowadzi narodową drużynę, jakich zawodników będzie mieć pod opieką. Czy wreszcie i kiedy polski futbol znormalnieje. Czasu, wbrew pozorom, nie ma dużo, a sytuacja staje się coraz bardziej gorąca, wbrew zimowej aurze. W środę kibice powiedzieli zdecydowane "nie" temu wszystkiemu, co w naszej piłce się dzieje. 45-tysięczny stadion wypełnili w dziesięciu procentach. I to nie tylko przez aurę, co starał się podkreślać prezes Grzegorz Lato, przekonując, że "żadnego bojkotu nie było". Był, a jeszcze nabierze na sile. Zauważyli go już sponsorzy, którzy zaniepokojeni zaczęli powoli wycofywać swe reklamy ze stadionów bądź wydawać oświadczenia, że wspierają reprezentację, a nie PZPN. Co jeszcze się wydarzy?
Teraz centralę czeka wybór nowego selekcjonera. Stefan Majewski poprowadzi zespół w dwóch meczach towarzyskich, a potem rozpoczną się rozmowy z kandydatami do przejęcia schedy po Leo Beenhakkerze. Chętnych nie brakuje, swe zgłoszenia przesłało już wielu trenerów, ale dziś trudno powiedzieć, czego możemy się spodziewać. Za ostatnie spotkania działacze chwalili Majewskiego, pewnie zostawiliby go na stanowisku, będą jednak mieli twardy orzech do zgryzienia, ponieważ opinia publiczna takiemu wyborowi mówi: "nie". Stanowcze. Tymczasem nowy szkoleniowiec poprowadzi drużynę aż do Euro 2012. Obejmie jedną z najbardziej gorących i najważniejszych posad w kraju. Wszyscy muszą mieć tego świadomość, także ci, którzy do wyścigu o trenerski stołek wyruszyli, a kwalifikacji ku temu nie mają żadnych.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-10-16
Autor: wa