Buty z ołowiem i chromem
Treść
Substancje rakotwórcze, niebezpieczne dla zdrowia metale ciężkie, substancje wywołujące alergie i mutacje genowe - to wszystko można znaleźć w obuwiu, które jest przywożone do Polski z krajów azjatyckich, głównie z Chin. Importerzy działają bezkarnie, bo wystarczy, że towar odprawią np. w porcie w Hamburgu lub Rotterdamie, by móc go bez przeszkód wwieźć do Polski. Kontrole służb celnych są nieliczne. Ale takich butów importerzy nie sprzedają w Niemczech lub innych krajach zachodnich, gdzie prawo skutecznie broni konsumentów.
Problem groźnych dla zdrowia butów jest z roku na rok coraz większy, gdyż udział importowanego obuwia w rynku rośnie kosztem krajowej produkcji. Polscy producenci przekonują, że stoją na straconej pozycji głównie z tego powodu, że muszą przestrzegać surowych norm jakości obuwia, podczas gdy importerzy sprowadzają produkty wytwarzane ze skóry zawierającej szkodliwe substancje. Należą do nich m.in. sześciowartościowy chrom (używany do garbowania skóry), formaldehyd (środek chemiczny stosowany do produkcji barwników), substancje kancerogenne czy też środki wywołujące alergie. Bardzo często zdarza się też, że producent stosuje barwniki zawierające zabronione metale ciężkie, jak np. ołów. W ostatnich dniach Izba Celna w Rzepinie zakwestionowała partię 30 tys. par obuwia dziecięcego z Chin, które zawierało szkodliwe substancje. Transport zamówiła firma z Mazowsza. O tym, że buty są "podejrzane", celnicy przekonali się natychmiast po otwarciu kontenera, bo poczuli silny duszący zapach. Po zbadaniu obuwia okazało się, że zawierało ono rakotwórcze i mutagenne substancje, wywołujące również podrażnienia skóry. Były to choćby takie środki, jak ftalan dibutylu i ftalan bis (środki wykorzystywane do produkcji farb i lakierów), które - jak wynika z ich charakterystyki - są substancjami palnymi, toksycznymi, niebezpiecznymi dla środowiska i człowieka. Okazuje się, że mogą one wpływać negatywnie na rozrodczość ludzi - zdaniem lekarzy ftalany odpowiadają za wiele przypadków narodzin dzieci z różnymi upośledzeniami. - Gdyby dziecko chodziło dłużej w bucikach zatrzymanych przez celników z Rzepina, zwłaszcza podczas słonecznych i gorących dni, groziłoby to odparzeniami skóry, a także alergią - mówi nam alergolog Anna Witkowska. - Niestety, z własnej praktyki lekarskiej wiem, że coraz więcej dzieci trafia do gabinetów z widocznymi oznakami różnych chorób skóry. Dopiero po dokładnych testach okazuje się, że źródłem podrażnienia są buty, a w zasadzie to, czym nasączona jest skóra - dodaje Witkowska.
Niestety, przypadek ujawniony przez celników z Rzepina nie jest odosobniony, bo takich zdarzeń jest o wiele więcej. - Nie ma tygodnia, aby nie docierały do nas sygnały o ujawnieniu podobnych transportów. W zasadzie prawie każda kontrola importowanych butów prowadzona przez celników czy służby sanitarne kończy się podobnymi rezultatami jak ta w Rzepinie. Tylko że media informują o tych przypadkach sporadycznie, więc sprawia to wrażenie, iż problem jest bardzo niewielki - mówi Kazimierz Klepaczewski, prezydent Polskiej Izby Branży Skórzanej w Radomiu i od wielu lat biegły sądowy. - Ale skala tego zjawiska jest ogromna, zważywszy na to, że do Polski co roku jest wwożonych kilkadziesiąt milionów par butów, głównie z Azji - dodaje.
Klepaczewski podaje liczne przykłady opinii, które wydawał dla sądów w sprawach dotyczących skarg konsumentów. Po badaniu butów okazywało się zazwyczaj, że były one nie tylko wadliwie wykonywane, ale zawierały właśnie szereg szkodliwych substancji. Prezydent PIBS wyjaśnia, że jest to skutek tego, iż nasze rządy od wielu lat bardziej liberalnie traktują buty z importu niż krajowe. Polski producent musi przestrzegać surowych norm i gdyby w jego butach znaleziono takie substancje jak w tych pochodzących z Chin, spadłyby na niego bardzo surowe kary. - Od dawna podnosimy, aby firmy importujące buty i inne wyroby skórzane składały deklaracje, że są one bezpieczne dla użytkowników, czyli że nie zawierają szkodliwych substancji. Niestety, nasze apele pozostają bez odzewu - mówi prezydent PIBS. Klepaczewski nie zgadza się z zarzutami, że tego typu deklaracje byłyby niezgodne z zasadami wolnego rynku i prawem Unii Europejskiej. - Jeśli tak, to jak nasze władze wytłumaczą fakt, że takie deklaracje bezpieczeństwa produktów importerzy muszą składać w Niemczech i innych zachodnich krajach, a ostatnio podobny wymóg wprowadzili także Czesi? - pyta Klepaczewski. - Polska też jest w Unii, ale gdy nasz zakład sprzedaje buty do Niemiec, to także musi podpisać taką samą deklarację jak producent z Azji czy Ameryki. I tam nikt nie krzyczy, że łamany jest wolny rynek, bo najważniejsze jest zdrowie i życie ludzi. Na nas też nie spadłyby żadne unijne sankcje, gdybyśmy zaostrzyli swoje prawo - dodaje.
Co ciekawe, jak wynika z badań prowadzonych przez naszych naukowców i z obserwacji przedsiębiorców, fabryki z Chin, Wietnamu, Pakistanu lub z krajów afrykańskich produkują dwa rodzaje obuwia. Produkt, który trafia do Niemiec, Francji czy Włoch, jest pozbawiony szkodliwych substancji, natomiast np. do Polski wysyła się wyroby gorszej jakości, bo importer niewiele ryzykuje. To prawda, że może mieć takiego "pecha" jak spółka z Mazowsza, która na własny koszt musi zniszczyć zakwestionowane buty, ale ile podobnych transportów już trafiło do sklepów? - Niestety, na pierwszy rzut oka trudno jest stwierdzić, że buty zawierają zakazane środki, i musimy wierzyć na słowo hurtownikowi - tłumaczy Anna Żuchowska, właścicielka sklepu obuwniczego. - Zresztą nawet jeśli klienci składają reklamacje, to tylko wtedy, gdy nowe buty się rozlatują. Nawet nie zdają sobie przecież sprawy, że buty mogą zawierać szkodliwe substancje - podkreśla Żuchowska.
Problem może w przyszłości stać się jeszcze bardziej palący. Unia Europejska w porozumieniu z krajami członkowskimi wdraża od 2007 roku system REACH, którego celem jest "zwiększenie bezpieczeństwa używania środków chemicznych". A wiele takich chemicznych substancji stosuje się przy garbowaniu i obróbce skóry. Każdy środek będzie musiał być zarejestrowany i dopuszczony do użytku na terenie UE. Ponieważ podniesione zostały także wymagania dotyczące m.in. toksyczności, wiele substancji chemicznych musi zostać wycofanych z użytku, a ich miejsce zajmą produkty nowej generacji, bezpieczniejsze dla człowieka i środowiska. Ale co zrobić z tysiącami ton środków, które powinny być w takim razie wycofane z użytku i zutylizowane? Producent czy dystrybutor musiałby wydać na ten cel ogromne pieniądze, więc taniej będzie wysłać je transportem do Azji lub Afryki i używać w tamtejszych fabrykach, a potem takie buty będą trafiać do Polski.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2009-05-09
Autor: wa