Czekając na eksplozję mocy
Treść
Rozmowa z Katarzyną Bachledą-Curuś, mistrzynią Polski w łyżwiarstwie szybkim
Zdobywając w zeszłym tygodniu kolejne złote medale mistrzostw kraju, powiększyła Pani ich kolekcję do ponad 80. Zapytam przewrotnie: nie nudzą już Pani te ciągłe sukcesy?
- Nie, wręcz przeciwnie, przyjemnie jest stawać na najwyższym stopniu podium. Każdy medal jest dowodem dobrze wykonanej pracy i motywuje do jeszcze cięższej. Z drugiej strony mam świadomość, że krajowa konkurencja nie jest jeszcze zbyt mocna. Owszem, poziom ciągle się podnosi, dziewczyny pracują ostro, dają z siebie wszystko, ale nie na tyle, bym poczuła się zagrożona. Szczerze: szkoda, bo ciągła rywalizacja sprzyja podnoszeniu kwalifikacji jak nic innego.
Jak ocenia Pani swoją formę u progu sezonu?
- Przygotowania przebiegły prawidłowo, założenia wykonałam. Do końca tego tygodnia będę trenować jeszcze na maksymalnych obrotach, z czasem intensywność i objętość zajęć zmniejszę. Nie ukrywam, że jestem na trochę innym etapie niż reszta kadry. Szczyt formy szykuję na okres od grudnia do lutego, kiedy rozegrane zostaną najważniejsze imprezy, na czele z igrzyskami olimpijskimi w Vancouver. Początek sezonu potraktuję lżej, bardziej zachowawczo, jako formę realizacji kolejnych jednostek treningowych. Na razie jestem nastawiona optymistycznie, nawet poszczególne sprawdziany i testy wyglądają lepiej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Oby tak dalej.
Optymizmem musiał Panią napełnić i finisz poprzedniego sezonu, i znakomite piąte miejsce na mistrzostwach świata. Wzmogło to apetyt na podobny, a może i lepszy wynik na igrzyskach?
- Piąte miejsce, osiemnaście setnych sekundy od medalu - tak, to był dobry, życiowy rezultat, szalenie mobilizujący. Ale staram się o nim nie myśleć, nie wywoływać u siebie żadnej presji, dodatkowego ciśnienia. Skupiam się na treningach, przygotowaniach, nie zastanawiam się nawet, co mogę w Vancouver osiągnąć.
Ale nie da się ukryć, że tak blisko światowej czołówki jeszcze nigdy Pani nie była. Krok dalej, trochę lepiej i mógł być medal, w roku przedolimpijskim.
- Proszę jednak zauważyć, że na dystansie 1500 m różnice między najlepszymi są minimalne, ledwo zauważalne. Równie dobrze można być pierwszą co dziesiątą. Dlatego zachowuję spokój, dystans i pokorę. Nie napawam się tym miejscem, nie nakręcam, przeszłam nad nim do porządku dziennego. Presja medalu olimpijskiego jest dla sportowca bardzo obciążająca, nawet dla najlepszego, wybitnego. Gdyby zapytał się pan Justyny Kowalczyk, czy po fantastycznym poprzednim sezonie czuje się murowaną faworytką do złota w Vancouver, na pewno by nie odpowiedziała twierdząco. Usłyszałby pan tylko, że przygotowuje się do startów i robi wszystko, by być w optymalnej formie. To jedyne mądre podejście, bez obciążenia, na luzie.
Gdzie poszukuje Pani rezerw, by uszczknąć kolejne ułamki sekund, być jeszcze szybszą?
- Łyżwiarstwo szybkie to dyscyplina bardzo techniczna, wymagająca ogromnej precyzji, dokładności. Trzeba być silnym, wytrzymałym, ale i tak najważniejsze jest wygenerowanie największej mocy i jak najdłuższe jej utrzymanie na największym poziomie. Co to znaczy? Można być silnym, przerzucać tony na siłowni, ale mieć problem z przełożeniem tego na lód. W takiej sytuacji trudno myśleć o sukcesie. Gdy ktoś z boku patrzy na łyżwiarza, może odnieść wrażenie, że on tylko przekłada sobie nóżki z prawej na lewą i praktycznie bez wysiłku mknie do przodu. Tymczasem nic bardziej mylnego. Każdy krok jest podparty ogromnym wysiłkiem, bólem, często zawodnicy mijający metę padają bez sił. Moc, ta niezwykła eksplozja, pozwala przełożyć posiadaną siłę na łyżwy, na każde odbicie, każdy ruch. Gdy do tego doda się odpowiednią technikę, można mierzyć w najwyższe cele.
Ale odpowiadając konkretnie na pana pytanie - przez całe lato pracowałam nad poprawieniem szybkości. Efekty są, co mnie cieszy. Zresztą wydaje mi się, że rokrocznie idę do przodu. Moja jazda jest dużo bardziej efektywna niż kiedyś, wiem, w którym momencie powinnam wykonać dane ruchy, czynię to automatycznie. Dawniej starałam się jak najszybciej docierać do mety, gubiąc gdzieś po drodze technikę. Teraz staram się te elementy połączyć, efektywniej myśleć podczas biegów.
Zna Pani dobrze olimpijski obiekt, olimpijski lód - czy jest przyjazny?
- Obiekt jest przepiękny, drewniany, ciepły, estetyczny. Lód? Na pewno nie jest najszybszy w świecie, wynika to z położenia hali nie w górach, tylko w delcie rzeki. Od początku do końca dystansu wymaga ogromnej, gigantycznej pracy, nie ułatwia jazdy, która musi być bardziej rytmiczna niż gdzie indziej. Trzeba planować każde odbicie, dużo myśleć, przewidywać, co się może wydarzyć, szczególnie na wirażach, i umiejętnie rozłożyć siły. Zmagania będą niesamowicie wymagające, to pewne. Ale nie narzekam, bo lubię lód, na którym trzeba popracować, wykazać się i na początku, i w końcówce dystansu.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-10-31
Autor: wa