Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Działaliśmy w interesie społecznym

Treść

Artykuł w "Naszym Dzienniku" opierał się na wiarygodnym źródle, a dziennikarz realizował swoją misję - orzekł prawomocnie Sąd Apelacyjny w Warszawie. Oddalił tym samym apelację adwokata Wojciecha Brochwicza, który podał do sądu "Nasz Dziennik" ze względu na artykuł, w którym padło stwierdzenie, że wykorzystywał on w działalności politycznej informacje zdobyte podczas pełnienia wysokich funkcji publicznych i kierowania służbami specjalnymi.

Sąd apelacyjny, oddalając w całości powództwo Brochwicza, stwierdził jednocześnie, że apelacja wniesiona przez wydawców "Naszego Dziennika" jest zasadna, ponieważ wykazali oni, że ich działania nie były bezprawne. W ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Anna Kozłowska stwierdziła, że wykazano, iż autor artykułu skorzystał ze "źródeł, które trzeba uznać za wiarygodne i wystarczające". Ponadto cytowane były słowa ówczesnego członka sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych z PiS Jędrzeja Jędrycha. Według sądu, przejawem wykorzystywania "materiałów operacyjnych do gry politycznej" był jego udział w sprawie Anny Jaruckiej. - Pan nie odesłał jej standardowo do prokuratury czy policji, ale do posła Miodowicza, a w końcu stanęła ona przed sejmową komisją - powiedziała sędzia. Ma to dowodzić, że Brochwicz "miał umiejętność kierowania osobami, które posiadały wiadomości specjalne". Słuchając tego, adwokat miał trudności z opanowaniem emocji, za co przeprosił sąd.
Sąd stwierdził, że zamiarem "Naszego Dziennika" było poinformowanie opinii publicznej o przenikaniu się życia politycznego z zagadnieniami służb specjalnych. - Trudno się tu dopatrzyć pragnienia dokuczenia powodowi - podkreśliła sędzia.
Z wyroku sądu apelacyjnego zadowolona była reprezentująca naszą gazetę mecenas Krystyna Kosińska, uzasadnienie sądu było bowiem zbieżne z tezami wnoszonej przez nią apelacji. Stwierdzała w niej, że źródła informacji "Naszego Dziennika" były "poważne, ale nie można było ich sprawdzić z powodu ich specyfiki". Wskazywała także na fakt, że gazeta działała w "ważnym interesie społecznym".
- Sąd oparł się na mniemaniach pochodzących z magla, a nie na wiedzy i orzecznictwie - komentował z kolei wyrok Brochwicz. - Nawiązanie do sprawy Jaruckiej to totalne nadużycie - nie krył emocji. Jego zdaniem, stwierdzenia, że skierował kogoś do komisji śledczej, świadczą o nieznajomości przepisów, którymi ona się kieruje. - Nie miałem nigdy żadnych zarzutów prokuratury w sprawie Jaruckiej; nie wiązała się też ona z moim pozwem, ale dla sądu jestem winny w tej sprawie - dodał adwokat.
W 2008 r. Sąd Okręgowy Warszawa Praga uznał, że autor artykułu w "Naszym Dzienniku" nie wykazał należytej staranności. W swoim wyroku nakazał przeprosiny Brochwicza w liście do powoda. Przyznał także 10 tys. zł zadośćuczynienia. Od tego orzeczenia apelowały obie strony. Przy czym Brochwicz domagał się 100 tys. zł oraz publikacji przeprosin w kilku dziennikach w kraju. Wydawca "Naszego Dziennika" wnosił natomiast o oddalenie pozwu w całości, co też nastąpiło. Sąd apelacyjny orzekł, że adwokat ma zwrócić pozwanym około 8 tys. zł kosztów procesu. Wyrok jest prawomocny, lecz należy przypuszczać, iż Brochwicz złoży kasację do Sądu Najwyższego.
Zenon Baranowski
"Nasz Dziennik" 2009-11-06

Autor: wa