"Grześ" powinien się wytłumaczyć
Treść
Premier Donald Tusk, skłaniając do dymisji Mirosława Drzewieckiego, a więc człowieka ze swojej "paczki", poczynił dużą ofiarę, by pokazać opinii publicznej, że jest gotowy stanowczo wyciągnąć konsekwencje wobec współpracowników, których zachowanie może budzić poważne wątpliwości. Niewykluczone, że jeśli zajdzie taka potrzeba, to w wyniku ujawnienia afery hazardowej ze stanowiskami pożegnają się jeszcze minister sprawiedliwości Andrzej Czuma albo wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld. Szef rządu nie był jednak tak stanowczy, gdy o sprawie w połowie sierpnia dowiedział się od szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Wciąż nie wiadomo, jaki udział w aferze hazardowej miał wicepremier Grzegorz Schetyna. Na najbliższym posiedzeniu sejmowej komisji ds. służb specjalnych Prawo i Sprawiedliwość złoży wniosek o zbadanie relacji łączących Schetynę i Drzewieckiego z biznesmenem Ryszardem Sobiesiakiem.
Działania premiera Donalda Tuska nabrały przyspieszenia dopiero wtedy, gdy afera hazardowa ujrzała światło dzienne. Z tego wynika, że dla szefa rządu nie było problemem to, iż czołowi politycy jego partii mogą robić jakieś przekręty, lecz to, iż sprawa dostała się do mediów. A obecne dymisje współpracowników robione są na pokaz.
Obok pociągniętych już do politycznej odpowiedzialności - Zbigniewa Chlebowskiego "Zbyszka" i Mirosława Drzewieckiego "Mira" - mogą pojawić się następni. Byle tylko gniew opinii publicznej nie sięgnął premiera Tuska, który o aferze wiedział już wcześniej i tak stanowczych działań od razu nie podjął, oraz wicepremiera Grzegorza Schetyny, czyli "Grześka" ze stenogramów rozmów biznesmenów branży hazardowej z politykami Platformy Obywatelskiej, a zarazem znajomego innego bohatera afery - biznesmena Ryszarda Sobiesiaka. Schetyna - główny kandydat na premiera, jeśli Tusk wygra wybory prezydenckie - do dzisiaj nie wytłumaczył się ze swojej znajomości z Sobiesiakiem i ze swojej roli w aferze hazardowej. Z ujawnionych stenogramów rozmów między Sobiesiakiem a innym biznesmenem branży hazardowej Janem Koskiem wynika, że jednym z "załatwiaczy" ustawy miał być właśnie "Grześ". Obaj biznesmeni naciskali na polityków Platformy, by doprowadzili do wykreślenia z projektu ustawy hazardowej zapis o wprowadzeniu dodatkowych dopłat do gier. Na usunięciu zapisu państwo mogłoby stracić kosztem firm hazardowych blisko pół miliarda złotych.
Jeśli opinia publiczna żądać będzie więcej krwi, po dymisjach Chlebowskiego i Drzewieckiego stanowiska mogą stracić także: minister sprawiedliwości Andrzej Czuma, który natychmiast po ujawnieniu afery orzekł, że "Zbigniew C. i Mirosław D. są niewinni", oraz kolejny polityk Platformy Obywatelskiej, wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld. Wiceminister finansów Jacek Kapica informował premiera, że projektem ustawy o grach i zakładach wzajemnych interesował się nie tylko Chlebowski, lecz właśnie także wiceminister Szejnfeld. Zdaniem Kapicy, obaj "ponadstandardowo interesowali się" kwestią usunięcia z projektu ustawy hazardowej zapisu o wprowadzeniu niekorzystnych dla firm hazardowych zapisów o nowych dopłatach do gier. Według Kapicy, Ministerstwo Gospodarki miało wciągać resort finansów "w proces nieustannych konsultacji i uzgodnień w celu przedłużenia procesu legislacyjnego". Szejnfeld zapewniał wczoraj, że stanowiska wyrażane przez resort gospodarki podczas prac nad projektem ustawy hazardowej nie były indywidualnymi opiniami poszczególnych osób, lecz oficjalnym stanowiskiem ministerstwa.
Mirosław Drzewiecki, któremu premier dał dużo czasu, by sam podał się do dymisji, sprostał wczoraj oczekiwaniom szefa rządu, mimo że jeszcze w sobotę, kiedy tłumaczył się przed kamerami telewizyjnymi, o dymisji nawet się nie zająknął. Co stało się w ciągu tych dwóch dni? Nic. To chyba specjaliści Platformy od kreowania wizerunku doradzili, że PO wypadnie lepiej, jeśli Drzewiecki zrezygnuje z kierowania ministerstwem sportu. Co ciekawe, Drzewiecki właściwie nawet nie poinformował, z jakiego konkretnie powodu podaje się do dymisji. - Nie chcę także, aby moja osoba była wykorzystywana jako wygodny pretekst do atakowania pana premiera, jego rządu i Platformy Obywatelskiej - powiedział w krótkim oświadczeniu. Były już minister sportu wyraził nadzieję, że po wyjaśnieniu okoliczności prac nad ustawą hazardową okaże się, że oskarżany jest niesłusznie.
Z resortu sportu do Ministerstwa Finansów trafiło pismo, w którym minister Drzewiecki wnioskuje o wycofanie się z pomysłu wprowadzenia obciążających firmy hazardowe dopłat. Później, już po tym, gdy o sprawie dowiedział się premier Tusk, Drzewiecki wycofał się z rezygnacji z dopłat. W sobotę, tłumacząc się z pisma do Ministerstwa Finansów, przekonywał, że... nie miał świadomości, co podpisuje.
Rzecznik klubu PiS Mariusz Błaszczak poinformował, że na najbliższym posiedzeniu sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych Prawo i Sprawiedliwość złoży wniosek o zbadanie relacji łączących Schetynę i Drzewieckiego z biznesmenem Ryszardem Sobiesiakiem. Opozycja chce też, aby sprawę lobbingu podczas prac nad projektem ustawy hazardowej zbadała sejmowa komisja śledcza. Szef Kancelarii Prezydenta Władysław Stasiak powiedział wczoraj, że powołanie takiej komisji jest jednym z warunków przejrzystości postępowania w tej sprawie. Kancelaria Prezydenta chce również odtajnienia notatki z przebiegu piątkowego spotkania w Belwederze z udziałem m.in. prezydenta i premiera. Minister w Kancelarii Prezydenta Paweł Wypych poinformował, że na odtajnienie zgodzić się musi minister sprawiedliwości. Premier Donald Tusk mówił po spotkaniu, iż prezydent domagał się natychmiastowych aresztowań w sprawie afery hazardowej.
Premier szykuje się do ataku
Już dzisiaj premier Donald Tusk po etapie poświęcania swoich kolegów może przejść do kontrataku i pociągnąć do odpowiedzialności osobę prowadzącą sprawę podejrzanych relacji biznesmenów branży hazardowej z politykami Platformy Obywatelskiej. Stanowisko może bowiem już dziś stracić szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusz Kamiński. W ocenie wicemarszałka Senatu Zbigniewa Romaszewskiego, usunięcie Kamińskiego ze stanowiska jest złym pomysłem i ma na celu przede wszystkim odwrócenie uwagi od afery hazardowej. - Jest gorączka - zbij termometr. To nie najlepszy sposób załatwienia tej sprawy. To próba sterroryzowania tych, którzy mają z tą korupcją walczyć. Atmosfera, powstająca wokół CBA, jest złą atmosferą, która w jakiś sposób miałaby odwrócić uwagę od tych najważniejszych wydarzeń, kiedy nagle z budżetu znika pół miliarda, kiedy następują najrozmaitsze dziwne powiązania - uważa wicemarszałek Senatu Zbigniew Romaszewski, jeden z adresatów materiałów CBA w sprawie ustawy hazardowej. Inaczej na sprawę patrzy polityk Platformy, marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. - CBA chyba nieprzypadkowo wykazuje aktywność przed każdymi wyborami. Poprzednia aktywność CBA miała miejsce dwa lata temu w związku z Beatą Sawicką. Teraz też zbliżają się wybory: prezydenckie i samorządowe, i znowu widać aktywność CBA, której przez ostatni okres za bardzo nie widziałem - powiedział Komorowski. Według niego, ruch leży teraz po stronie CBA, które powinno przedstawić "prawdziwe dowody popełnienia przestępstwa".
Prokuratura w Rzeszowie miałaby dziś postawić Kamińskiemu zarzuty w związku z działaniami Centralnego Biura Antykorupcyjnego w czasie afery gruntowej w resorcie rolnictwa dotyczące "przekroczenia uprawnień". W związku z tym Kamiński ma się dziś stawić w rzeszowskiej prokuraturze. Postawienie zarzutów miałoby stać się pretekstem do usunięcia niewygodnego szefa CBA. Sam Donald Tusk powtarzał, że w jego opinii, CBA wykorzystywane jest politycznie i że nie może dopuścić do tego, aby w jego rządzie było ono narzędziem w walce politycznej w rękach jednej z partii politycznych.
Za jakiś czas możemy być też świadkami innej dymisji - wiceministra finansów Jacka Kapicy, który o naciskach polityków PO informował premiera i którego chcieli skompromitować biznesmeni - koledzy najważniejszych polityków Platformy. Nawet jeżeli dziś wiceminister uważa się za bohatera, który nie uległ działaniom lobbystów, w tym prominentnym politykom partii rządzącej. Platforma takich bohaterów po prostu nie lubi.
Artur Kowalski
"Nasz Dziennik" 2009-10-06
Autor: wa