Kłopoty Prawa i Sprawiedliwości z traktatem
Treść
Prawo i Sprawiedliwość od miesięcy nie może się zdecydować, czy traktat lizboński jest dla Polski dobry, czy zły. Faktem jest, że PiS i tak w wychwalaniu traktatu nie przebije swoich konkurentów z Platformy Obywatelskiej i euroentuzjastów do siebie nie przekona. Ale też zachwalanie traktatu nie przejdzie wśród prawicowych wyborców, o których poparcie Prawo i Sprawiedliwość zabiega, szczególnie w tym momencie, przed zbliżającymi się wyborami. Czy dlatego teraz PiS zmienia retorykę, twierdząc, że traktat lizboński jest martwy?
Problem z traktatem lizbońskim Prawo i Sprawiedliwość miało od zawsze. Z jednej strony traktat stanowiący środek do budowy w przyszłości państwa europejskiego jest nie do zaakceptowania przez eurosceptyków, wśród których PiS mogłoby liczyć na znaczne poparcie, z drugiej Prawo i Sprawiedliwość nie chce uchodzić za partię antyeuropejską, a tak przedstawiane są przez liberalne media ugrupowania niezgadzające się z wizją Unii Europejskiej dyktowaną przez socjalistów i liberałów. Tragizm sytuacji jest tym większy, jeśli do tego dodamy, że traktat ze strony Polski negocjował obecny prezydent do spółki z ówczesnym premierem, prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim.
Gdy jednak dochodzi do walki o głosy wyborców, wszelkie hamulce zdają się puszczać. W ciągu ostatnich paru dni mieliśmy do czynienia z wyraźnym zaakcentowaniem przez PiS, że w obecnej sytuacji, szanując zasadę solidarności w Unii Europejskiej i brak zgody Irlandczyków na ratyfikację, traktatu nie powinniśmy przyjmować - chyba że Irlandia się rozmyśli. W tym tonie wypowiadał się w zeszłym tygodniu prezes PiS Jarosław Kaczyński, zaznaczając jednakże, że "traktat nie jest dla Polski groźny". Joachim Brudziński wczoraj na naszych łamach ogłosił natomiast, że według Prawa i Sprawiedliwości traktat jest obecnie martwy.
Z pomocą Jarosławowi Kaczyńskiemu w pozyskaniu eurosceptycznych wyborców przybyli też w sobotę do Warszawy przyszli sojusznicy Prawa i Sprawiedliwości w Parlamencie Europejskim, liderzy czeskiego ODS - Mirek Topolanek, oraz brytyjskich konserwatystów - David Cameron. Z co najmniej wielkim sceptycyzmem wypowiadali się o tym, co niesie Unii Europejskiej traktat lizboński. Cameron akcentował, że dzisiaj europejskie narody oczekują Unii Europejskiej państw narodowych, a nie Stanów Zjednoczonych Europy. Mirek Topolanek, lider czeskiej Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS), przekonywał nawet, że bez względu na to, czy cała Unia ratyfikuje traktat lizboński, czy też nie, i tak jest on martwy. Nie odpowiada bowiem międzynarodowej i europejskiej rzeczywistości XXI wieku. A prawdziwa dyskusja o kształcie Unii jest - zdaniem Topolanka - dopiero przed nami: czy Unia stanie się państwem, czy też będzie to Unia "wolna i elastyczna". Zapowiedział, iż chce takiej wolnej Unii, w której każde państwo samo wybierze stopień włączenia się do wspólnej polityki unijnej. To właśnie wizja takiej Unii Europejskiej ma - zdaniem byłego premiera Czech - łączyć ODS, PiS i brytyjskich konserwatystów. Czy taka wizja Unii, której traktat lizboński na pewno nie urzeczywistnia, przetrwa w PiS dłużej niż do końca kampanii wyborczej, czas pokaże. A może Prawo i Sprawiedliwość powróci do strategii: być i za, i przeciw.
Artur Kowalski
"Nasz Dziennik" 2009-06-02
Autor: wa