Kompleks lizboński
Treść
Pod wnioskiem opracowanym z inicjatywy jednego z posłów podpisało się już ponad 60 parlamentarzystów. - Uważamy, że należy sprawdzić zgodność traktatu z Lizbony z polską Konstytucją - deklarują parlamentarzyści. Konieczność odesłania traktatu do Trybunału podnieśli na ostatnim posiedzeniu Senatu Ryszard Bender i Czesław Ryszka, co spotkało się jednak z negatywną reakcją ze strony posłów koalicji. Pośpiech prezydenta w zakończeniu procesu ratyfikacji krytykują prawnicy, konstytucjonaliści. Ich zdaniem, to zbędna nadgorliwość Lecha Kaczyńskiego, którego do podpisu nie obliguje nic oprócz presji unijnego establishmentu.
- Jest to wniosek przygotowany przez prawników, pod którym podpisało się już ponad 60 posłów. Jak już wniosek będzie podpisany i wydrukowany w Dzienniku Ustaw, będzie skierowany do Trybunału Konstytucyjnego. Treść tego listu nie została na razie nikomu udostępniona - poinformował nas jeden z posłów Prawa i Sprawiedliwości. Wśród sygnatariuszy są m.in. Zbigniew Girzyński, Krystyna Grabicka, Elżbieta Rafalska i Gabriela Masłowska.
- Podpisałem się pod wnioskiem w tej sprawie. Uważam, że należy sprawdzić zgodność traktatu z Lizbony z polską Konstytucją - deklaruje Girzyński. - A nawet jeśli TK stwierdzi, że tak jest, to być może tak jak w przypadku Niemiec zasugeruje, by polski parlament przyjął rozwiązania legislacyjne, które będą wzmacniały rolę polskiego parlamentu - ocenia poseł. Jego zdaniem, wyrok TK może być różny, gdyż "nie jest to ciało, które działa w próżni politycznej" i może stwierdzić zgodność z Konstytucją.
To nie jedyna inicjatywa PiS dotycząca skierowania traktatu reformującego UE do Trybunału Konstytucyjnego. Na ostatnim posiedzeniu Senatu z podobnym pomysłem wystąpili senatorowie PiS - Czesław Ryszka i prof. Ryszard Bender.
- Zaproponowałem, by była możliwość zabrania głosu przez nasz Trybunał Konstytucyjny. Powiedziałem, że źle się stało, że zostaliśmy tak bardzo zdystansowani przez Niemcy, jeśli chodzi o możliwości decyzyjne polskiego parlamentu w strukturach UE. Mieliśmy obaj z senatorem Ryszką nadzieję na zebranie 30 podpisów ze strony senatorów. Myślę, że udałoby się nam, bo z PiS w wyższej izbie parlamentu zasiada 38 senatorów, gdyby nie tak szybka decyzja prezydenta o podpisaniu traktatu. Oczywiście nasze głosy zostały zdyskredytowane przez przedstawicieli Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej oraz posłów koalicji rządowej - tłumaczy senator Ryszard Bender. - Podpisanie traktatu oznacza ograniczenie naszej suwerenności na rzecz innych dużych państw członkowskich UE, w tym Niemiec. Bo co to jest tak naprawdę prawo europejskie? To są dyrektywy komisarzy, przedstawicieli władzy wykonawczej UE, które ingerują w ustawodawstwo naszego parlamentu. A można przecież zastosować pewne precedensy, tak jak to zrobili Niemcy w Karlsruhe, i skierować dokument do Trybunału Konstytucyjnego - przypomina prof. Bender.
W trakcie 16. posiedzenia Senatu, jakie miało miejsce 16 lipca br., prof. Bender skierował oświadczenie do premiera Tuska, by posiadając konstytucyjne prawo, wystąpił w sprawie traktatu do TK. Otrzymał wówczas odpowiedź, iż rząd wyczerpał wszelkie możliwości ingerowania w przebieg ratyfikacji dokumentu z Lizbony i że skierowanie skargi do TK byłoby uważane za prowokację.
Innego zdania są jednak przedstawiciele nauki oraz Prawica Rzeczypospolitej, którzy krytycznie odnoszą się do podpisania dokumentu z Lizbony przez prezydenta Kaczyńskiego.
W opinii prof. Krystyny Pawłowicz z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, podpisanie traktatu przez prezydenta jest decyzją zbyt pośpieszną, w sytuacji gdy nic - poza presją z zagranicy - go do tego nie obligowało.
- Podpisanie tego traktatu to efekt szeregu błędów politycznych, jakie popełniły kolejne partie rządzące. Błędem Jarosława Kaczyńskiego było to, że podpisał traktat z Lizbony w czasie prezydencji niemieckiej w 2007 r., uruchamiając jednocześnie pewnego rodzaju przedwyborczą propagandę sukcesu i twierdząc, iż był to sukces Polski. Tym samym ówczesny rząd anulował wszystkie wcześniejsze zastrzeżenia co do tego dokumentu. Nie mogliśmy powiedzieć tak jak kiedyś Irlandczycy, że żądamy pewnych gwarancji, zanim traktat ratyfikujemy. A przecież sprawy, o które wówczas się upominaliśmy, były bardzo istotne dla polskiej racji stanu: chodziło o zaniechanie budowy gazociągu bałtyckiego, pełne dopłaty dla polskich rolników, potwierdzenie szacunku UE dla życia chrześcijańskiego narodów Europy. Wszystkie te postulaty można było wznowić po referendum w Irlandii, gdyby nie wcześniejsza propaganda sukcesu Prawa i Sprawiedliwości, która je jednostronnie unieważniła. Gdyby premier Kaczyński podpisywał go w sposób elementarnie odpowiedzialny, to powiedziałby, że podpisuje ten dokument ze względu na interesy współpracy europejskiej i że nie oznacza to anulowania polskich zastrzeżeń co do tego traktatu - ocenia Marek Jurek, były marszałek Sejmu, lider Prawicy Rzeczypospolitej. Jego zdaniem, błędem było też zaniechanie określenia ostatecznych celów, m.in. kierunków rozszerzenia UE, pokazania polskiej wizji Europy. Niedopuszczalne było też rozwiązanie parlamentu w trakcie zawierania traktatu, co bardzo osłabiło siłę negocjacyjną Polski. Ogromnym błędem było również przyspieszenie uruchomienia procesu ratyfikacyjnego, co prowadziło do eskalacji presji UE na Polskę.
Anna Ambroziak
"Nasz Dziennik" 2009-10-10
Autor: wa