Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Lanie wody i łez

Treść

"Legenda", spektakl krakowskiego teatru Groteska stawia dramatyczne pytanie o sens wskrzeszania tego utworu w skrajnie niekomunikatywnym kształcie dla współczesnego widza. Na szczęście spektakl sąsiadował z monodramem o Zapolskiej, który przywraca wiarę w teatr i ludzi, którzy go tworzą. Na "Legendzie" widownia miała sporo pustych miejsc. Przyznać trzeba, że tym razem nieobecni mieli rację. Wyspiański - piąty, po Słowackim, Mickiewiczu, Krasińskim i Norwidzie, narodowy wieszcz - dobrał się do naszych archetypów. Na kanwie legendy o Kraku i Wandzie spróbował szukać w prapoczątkach dziejów wiedzy o ludzkim losie, cierpieniu, zmaganiach z przeciwnościami, życiu, śmierci, polskich grzechach pierworodnych. Wiele z tych wątków można rozpoznać w dużo wyrazistszej postaci w "Weselu", "Wyzwoleniu" czy "Nocy Listopadowej". "Legenda" wskrzeszająca widma znad prehistorycznej Wisły ma jednak manierę archaiczną i język z cmentarzyska polskiej mitologii, po której się porusza. Idę o zakład, że zdecydowana większość z obecnych po prostu niczego nie zrozumiała. Mogły się podobać obrazki z laniem wody z wiadra do miski, symbolizujące Wisłę i upływający czas, pranie szat i sumienia. Niektórzy w słomianej czapce króla dopatrzyli się aluzji do Chochoła z "Wesela". Całość wyszła jednak bełkotliwa i niczego nie tłumaczy. A warto by pamiętać, że twórczość Wyspiańskiego jest dobrze ponad pół wieku późniejsza od romantyków i prowadzi z nimi spór tyleż ideowy, co formalny. Twórca "Legendy" jest krytycznym recenzentem nurtu romantycznego lubującego się w podaniach, mitach, ludowości z wiankiem na czole i klimatach znad Gopła. Wystawienie "Legendy" mogłoby mieć sens wówczas, gdyby próbowało wydobyć z utworu konkretne literackie odniesienia i zrobić z nich bardzo współczesny teatralnie pastisz. Tymczasem inscenizacja Bogdana Cioska jest serio cierpiętnicza, nasuwa skojarzenia z nienajlepszą tradycją teatru studenckiego, gdzie aktorzy nie mając wiele do powiedzenia miotali się pod płachtami. W warstwie treściowej panuje kompletny chaos, który kojarzy się z czym popadnie, od "Dziadów" Mickiewicza do Białoszewskiego. Wystarczy przejrzeć recenzje, szukające rozpaczliwie w tym wszystkim jakiegoś ładu. Dzień później, na dwóch porannych spektaklach młodzieżowych (dlaczego tylko porannych, dlaczego głównie młodzieżowych!) sens teatralnego zrozumiałego faktu przywrócił monodram wyśmienicie zagrany przez mistrzynię gatunku, Ninę Repetowską, także z Krakowa. Zagrała starą, schorowaną Gabrielę Zapolską, aktorkę, autorkę nieśmiertelnych komedii, kobietę wyzwoloną, skandalistkę. Pokazała dramat jej gasnącej legendy. Tu już nie było wody, tu mogły być łzy. Prawdziwe, wzruszenia, jeśli ktoś do końca dał się uwieść tej postaci. Podobno organizatorzy festiwalowi obawiali się o wieczorną frekwencję dorosłych. Jeszcze jedna ironia losu geniale frau Zapolska. (WCH) "Dziennik Polski" 2007-10-19

Autor: wa