Lepszy od Hübner byłby Saryusz-Wolski
Treść
Z prof. Ryszardem Legutką, byłym sekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, posłem elektem do Parlamentu Europejskiego,
rozmawia Marcin Austyn
Kto z trojga kandydatów Platformy Obywatelskiej na stanowisko unijnego komisarza: Danuta Hübner, Janusz Lewandowski czy też Jacek Saryusz-Wolski, najlepiej nadaje się do pełnienia tej funkcji?
- Na pewno są to ludzie doświadczeni, jednak my patrzymy na nich przez pryzmat polityki krajowej. Pani Hübner jest osobą przez lata związaną z lewicą postkomunistyczną, która w ostatniej chwili "wskoczyła" do Platformy Obywatelskiej. Z pewnością jest ona sprawna w sprawach europejskich, wszelako budzi spore wątpliwości. Pan Lewandowski zasłynął jako liberalny doktryner. Przy jego wszystkich dobrych cechach myślę, że jego wpływ na politykę prywatyzacyjną był niezbyt szczęśliwy. Saryusz-Wolski jest człowiekiem obeznanym w sprawach europejskich i bardzo dobrze rozumie mechanizmy rządzące Unią Europejską. Jest to polityk, który nie daje się nabierać na unijną ideologię. Dlatego z tej trójki to on najbardziej "pasuje" do sprawowania funkcji komisarza.
Przy okazji dyskusji o stanowiskach pojawia się też sprawa traktatu lizbońskiego. Co zrobi prezydent Lech Kaczyński z traktatem?
- Stanowisko pana prezydenta jest dość klarowne. Lech Kaczyński nie deklarował się jako ten, który chce traktat lizboński utopić, w przeciwieństwie do prezydenta Vaclava Klausa, który jest wrogiem traktatu. Jak na razie czekamy na ponowne referendum w Irlandii, ale są jeszcze Niemcy i Czesi. Tu przypomnę, że pan prezydent podkreślał także, iż nie chce być w gronie osób wywierających presję na Irlandię - i słusznie, bo nie należy się przyłączać do tego dość aroganckiego chóru.
Deklaracje Lecha Kaczyńskiego można rozumieć tak, że Polska podpisze traktat jako ostatni kraj?
- Myślę, że jest to uprawniona interpretacja.
Po wyborach do Parlamentu Europejskiego w PiS rzeczywiście panują tak mocne napięcia, jak to opisują media?
- Nie jestem członkiem PiS, ale z tego, co wiem, to problem jest fikcyjny. Na listach znaleźli się posłowie, często bardzo ważni i popularni, a miejsc w PE jest niewiele. Kiedy już ktoś startował w wyborach, to jest oczywiste, że nie chciał być w nich figurantem i zależało mu na dobrym wyniku. Stąd mogły powstać pewne żale. Jednak mówienie o konflikcie jest rzeczą przesadną i typową dla niektórych dziennikarzy, którzy jak tylko w PiS pojawi się jakiś lekki zgrzyt, to ogłaszany jest kryzys w PiS.
Pojawiły się też sondaże, według których Zbigniew Ziobro ma spore szanse na sukces w wyborach prezydenckich...
- Tego typu zabiegi są dość niepoważne. Czym innym jest popularność poselska, popularność człowieka kojarzonego z konkretną sprawą, a czym innym jest kandydowanie na prezydenta RP. Jest wielu popularnych ludzi, którzy niekoniecznie stają się kandydatami ubiegającymi się o urząd prezydenta RP. Pamiętamy śp. Jacka Kuronia, który jako polityk bił w sondażach rekordy popularności, ale w wyborach prezydenckich osiągnął słaby wynik. Nie twierdzę, że Zbigniew Ziobro nie ma szans, ale ostatni wynik wyborczy nie jest tożsamy z kandydowaniem na urząd prezydenta RP. Tego typu tematy wpisują się w ulubione działania części prasy, która albo uderza w Lecha Kaczyńskiego, albo kreuje w PiS problemy, których nie ma.
Zdobył Pan mandat europosła. Jakie ma Pan główne cele działań w Parlamencie Europejskim?
- Na pewno chciałbym pracować w Komisji Spraw Zagranicznych. Mam także zobowiązania wobec regionu i chcę je realizować. Na naszej głowie będzie też budżet unijny, kontynuowanie polityki spójności, która może być zagrożona z powodu kryzysu i kiepskiego wykorzystania funduszy europejskich przez rząd PO. Musimy zadbać o to, by mimo to przyszły budżet był dla Polski jak najbardziej korzystny.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-06-16
Autor: wa