Ludzkie sprawy
Treść
A przeto upominam was, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni, i by nie było wśród was rozłamów. (1 Kor 1, 10) Człowiek opanowuje w życiu ogromną ilość umiejętności. Obserwując małe dziecko, nie można wyjść z podziwu dla jego sprawności, szybkiego przyswajania otaczającego świata, odkrywania nowych możliwości. Tak było kiedyś i tak jest dziś. Nie jest prawdą, że rozwój technologiczny najbardziej wpłynął na dobrobyt człowieka i wzrost jego szczęścia. Pomimo wielkich zdobyczy technicznych jest on nadal zagubiony, poszukujący Absolutu, często zrozpaczony i wyalienowany ze społeczeństwa. Osoby, które odkryły sens istnienia, dostrzegły łączność pierwiastka materialnego z nadprzyrodzonym w życiu własnym i innych, należą do szczęśliwych, pomimo obiektywnych trudności codziennej egzystencji. Tak widzę katolików, którzy jak niegdyś, tak i dziś mają być solą świata. Jeśli tak się nie dzieje, wynika to z płytkiego przeżywania własnej wiary, ustawienia jej obok innych wartości i oddzielenia od nich. Wydarzenia polityczne i społeczne z udziałem osób, które twierdzą o sobie, że przynależą do Kościoła katolickiego albo przynajmniej szanują jego rzeczywistość, przynoszą niestety wiele na to dowodów. Zastanawiające jest, dlaczego w Polsce, kraju, gdzie większość obywateli, w tym także pełniących funkcje publiczne, przyznaje się do wyznania rzymskokatolickiego, a bycie praktykującym, dającym świadectwo wiary człowiekiem w pracy, na scenie politycznej i w mediach, jest klasyfikowane jako radykalne, nie wspominając o epitetach typu "ograniczone, ciemne, nieprzystające do rzeczywistości". Gdybyśmy żyli u początków dziejów apostolskich, w czasach dominacji pogaństwa, dążność do życia zgodnego z Ewangelią i głoszenie jej mogłyby szokować i budzić, jak wszystko, co nowe, obawy. Ale dziś, w dwa tysiące lat po narodzeniu Chrystusa, w chrześcijańskiej Europie, w rzeczywistości kształtowanej przez cywilizację łacińską? Dość tego ciągłego udowadniania, że chrześcijanin to nie ten, który żywi się krwią zabitych rytualnie niemowląt i nie truje rzek ("Quo vadis")! Jednym słowem, że nie jest wrogiem żadnego imperium, żadnego człowieka, a przyjacielem każdego, najbardziej zaś chorego, słabego, niepełnosprawnego, podeszłego w latach i poczętego w łonie matki. Nie jest nieprzyjacielem minister Kopacz, panów Wojewódzkiego i Figurskiego, czy pań Nieznalskiej bądź Gretkowskiej. Nie oznacza to jednak, że ma udawać obojętność lub przyklaskiwać, gdy jest świadkiem ewidentnej niesprawiedliwości, prostactwa, zgorszenia lub głupoty. Można umieszczać na krzyżu genitalia, przygniatać Papieża kamieniem, szokować wizerunkiem Chrystusa z papierosem w ustach, promować zachowania seksualne lub sugerować ich normalność i atrakcyjność, wyszukiwać miejsca egzekucji dla nienarodzonych - wszystkie te sytuacje miały miejsce i działy się w zgodności z "prawem" stanowionym. Można wobec tego i trzeba wykazywać sprzeczność tych zjawisk z jedynym, obowiązującym zawsze, niezmiennym prawem Bożym. Kto ma to czynić, jeśli nie katolicy? Jeżeli będziemy bierni i niemi, oznaczać to będzie, że w istocie nie obchodzi nas otaczający świat, a jeśli już, to w bardzo okrojonym i wygodnym wymiarze "tumiwisizmu". Hanna Wujkowska "Nasz Dziennik" 2008-07-07
Autor: wa