Mam w sobie wielką motywację
Treść
Rozmowa z Tomaszem Sikorą, drugim zawodnikiem Pucharu Świata w biatlonie
Stęsknił się Pan już za zimą i śniegiem?
- Bez przesady. Na razie mam wakacje, choć może to za dużo powiedziane, bo niby nie startuję, ale na nadmiar czasu wolnego nie mogę narzekać. Miałem tydzień prawdziwej laby, nic więcej. Wkrótce rozpoczynam przygotowania do nowego sezonu, ale podobnie jak to miało miejsce przed rokiem - na śniegu pierwszy raz stanę dopiero w październiku. To pomaga wzmóc głód biegania na nartach, jak się w moim przypadku okazało - szalenie przydatny.
Jak będą wyglądały przygotowania, wprowadza Pan jakieś zmiany?
- Bardzo podobnie jak w poprzednich latach. Wypracowaliśmy pewien system, który się sprawdza, przynosi owoce, pozwala łapać formę na najważniejszy i kluczowy moment. Jeśli były jakieś odstępstwa, to jedynie przez choroby i zdrowotne problemy. Na początku położę nacisk na strzelanie, potem systematycznie będę je łączył z bieganiem. Zmian zatem nie planuję, w tym roku pojedziemy tylko na dwa tygodnie do Vancouver, by wyczuć chwilę najlepszego samopoczucia, reakcję organizmu na podróż, inną strefę czasową, słowem - szeroko pojętą aklimatyzację. Ma to nam pomóc w ustaleniu optymalnej daty wylotu na igrzyska. Na pierwsze zgrupowanie jadę 7 czerwca.
Olimpijska trasa niespecjalnie przypadła Panu do gustu, przekonywał Pan, iż mogłaby być troszkę trudniejsza.
- Nie mogę o niej powiedzieć, żeby była łatwa. Owszem, brakuje stromych i długich podbiegów, które lubię, i patrząc z tej perspektywy nie jest dla mnie wyjątkowo korzystna. Jest płaska, praktycznie na całej długości wymusza bardzo intensywną pracę, trzeba ogromu siły, by utrzymać szybkość. Stąd w nadchodzących miesiącach właśnie na ten element położę nacisk. Ale z drugiej strony nie przykładałbym za dużej wagi do profilu trasy, jak człowiek jest w formie, to niezależnie od wszystkiego sobie poradzi.
Jest Pan niezwykle rutynowanym zawodnikiem, z wielkim bagażem doświadczenia. Czy po tylu latach startów może Pan jeszcze poszukiwać jakiś rezerw, wyzwalać nowe elementy, które mogą pomóc rozwijać się i doskonalić umiejętności?
- Oczywiście, pokazał to choćby ubiegły sezon. Zmieniłem narty, sprzęt, to była fantastyczna decyzja, do tego doszły pewne drobne szczegóły, o których nie chcę mówić. Niech zostaną tajemnicą. A rezerwy mam choćby w strzelaniu, gdybym poprawił je o 50 procent, uzyskiwałbym dużo lepsze wyniki. Naprawdę dużo lepsze, no i miałbym medal, może niejeden medal mistrzostw świata.
Gdzie tkwiła przyczyna takiego stanu rzeczy?
- Trenując samotnie, zawodnik nie jest w stanie wszystkiego zauważyć. Trener, stojąc z boku, widzi o wiele więcej technicznych szczegółów, które odbijają się później na skuteczności strzelania. Oczywiście bardzo się pilnowałem, starałem się pracować dokładnie i jak najlepiej, ale ten brak fachowego oka z zewnątrz i uwag był odczuwalny. Dlatego znów wracam do grupy.
Zmienia Pan karabin?
- Nie, kolba będzie nowa, ale zrobiona identycznie jak poprzednia.
Nie myślał Pan o zajęciach z trenerem od stricte strzelectwa?
- Uważam, że to niepotrzebne, strzelanie sportowe i strzelanie biatlonowe bardzo się różni.
O ile strzelecko poprzedni sezon był taki sobie, delikatnie mówiąc, o tyle biegowo był chyba najlepszy w Pana karierze. Imponował Pan przez cały sezon, równą, dobrą formą, przez długi czas konkurenci w ogóle za Panem nie nadążali. Co pomogło uzyskać tak doskonałą dyspozycję?
- Niektórzy patrzą mi w metrykę i dziwią się, że w wieku ponad 35 lat biegam tak dobrze i szybko. Mnie to nie zaskakuje, bo dzieje się tak właśnie dzięki temu doświadczeniu. W młodości wykonałem naprawdę ciężką i uczciwą pracę, na bardzo dużych obciążeniach, zbudowałem bazę, z której teraz cały czas korzystam. Przeżyłem kryzys, który musiał przyjść, pokonałem go, dlatego teraz mogę biegać szybko i wytrzymać bez większych problemów cały sezon.
W zeszłym, zakładając koszulkę lidera Pucharu Świata, spełnił Pan marzenie. Jakie jest kolejne?
- Jak najlepiej przygotować się do igrzysk w Vancouver. Gdy to zrobię, wykorzystam swoje możliwości, będę w stanie powalczyć o wysokie miejsca.
A konkretniej? Poprawa miejsca z Turynu, czyli olimpijskie złoto?
- To marzenie każdego sportowca. Zobaczymy. Mam w sobie wielką motywację, większą niż kilka lat temu. Ostatnie lata okazały się dla mnie bardzo dobre, osiągam coraz lepsze wyniki. W minionym sezonie, głównie przez formę biegową, podbudowałem się, wiem, że stać mnie na świetne rezultaty.
Przed Panem ostatni sezon w karierze?
- Nie potrafię odpowiedzieć, dopiero po jego zakończeniu zastanowię się, co dalej. Nie jestem kategoryczny, na nic się nie nastawiam. Karierę zakończę z dnia na dzień, przeanalizuję swoje starty i jeśli uznam, że nie stać mnie na nic więcej, powiem: "pas".
Biatlon nadal jest Pana pasją czy już bardziej zawodem, rutyną?
- Pasją, pasją, ale oczywiście także zawodem.
Z pasji zwykle trudniej zrezygnować.
- Oczywiście. Uwielbiam biatlon, wszystkie przeżycia i emocje, jakie oferuje. Tą ciągłą niepewność i nieprzewidywalność, do ostatniego strzelania nie wiadomo, co się wydarzy, bo można na nim stracić nawet większą przewagę. To frustrujące, a zarazem fascynujące. Na trasie trzeba walczyć z bólem, przezwyciężać swoją słabość, wkładać gigantyczny wysiłek, by ostatkiem nieraz sił minąć metę. Czasami sobie myślę, że to sport dla prawdziwych mężczyzn, choć piękny i w wydaniu kobiet.
Jak zmienił się od czasu, kiedy stawiał Pan w nim pierwsze kroki?
- Bardzo. Czołówka stała się niezwykle wyrównana, jest co prawda fenomenalny Bjoerndalen, lecz zawodników mocnych, zdolnych wygrać zawody jest mnóstwo. O sukcesie zazwyczaj decyduje dyspozycja dnia i psychika. Niecelne strzały nie zdarzają się dlatego, że ktoś jest nieprzygotowany, bo wszyscy trenujemy ciężko i dajemy z siebie wiele: po prostu nagle pojawia się w głowie myśl o wyniku i wtedy łatwo o pomyłkę. Na pewno z roku na rok trzeba więcej harować i się doskonalić, by utrzymać miejsce w czołówce.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-05-26
Autor: wa