Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Mam wygrać tylko z sobą

Treść

Rozmowa z Krystyną Pałką, czołową polską biatlonistką
Zajmując piąte miejsce w biegu na 15 km, stała się Pani jedną z naszych bohaterek igrzysk w Turynie. Stać Panią na powtórkę, a może na coś więcej, podczas olimpiady w Vancouver?
- Chciałabym bardzo. Turyn wspominam często, był to na razie najlepszy występ w mojej karierze, niewiele zabrakło, a stanęłabym na podium. Przez te prawie cztery lata, jakie dzielą obie imprezy, wiele się zmieniło. Zebrałam sporo doświadczeń, obyłam się w zawodach najwyższej rangi, szkoda tylko, że w pewnym momencie złapałam kontuzję, która nie tylko zahamowała przygodę ze sportem, ale i mogła ją zakończyć.
Dziś ze zdrowiem jest już wszystko w porządku?
- Jest lepiej. Problemy rozpoczęły się latem ubiegłego roku. Okazało się, że mam poważną dyskopatię kręgosłupa w odcinku lędźwiowym i kręgozmyk, czyli powolne przesuwanie się ku przodowi lub tyłowi jednego z kręgów lędźwiowych. Prawdopodobnie cierpiałam na to od dziecka, ale bóle nasiliły się w związku z intensywnymi ćwiczeniami, obciążeniami treningowymi. Na szczęście obyło się bez operacji, choć przez moment zachodziła taka obawa. Straciłam kilka miesięcy okresu przygotowawczego, początek poprzedniego sezonu, ale najważniejsze, że kręgosłup już wytrzymuje zajęcia. Pracuję z fizjoterapeutami, jestem w kontakcie z lekarzami, codziennie wykonuję ćwiczenia stabilizujące kręgosłup. Wszystko to dodaje pracy, nawet ją podwaja, ale marzę o starcie w Vancouver i robię wszystko, by tam pojechać.
Tegoroczne przygotowania przebiegły bez zakłóceń i problemów?
- Powiem tak: przygotowań do Vancouver nie rozpoczęliśmy latem tego roku, tylko tuż po zakończeniu igrzysk w Turynie. Wtedy został rozpisany plan, według którego postępowaliśmy. A tegoroczne lato, czyli najważniejszy okres treningowy, było udane, dobre, owocne. Kilka zajęć odbyliśmy też w Whistler, gdzie rozegrana zostanie batalia o olimpijskie medale w biatlonie.
I jakie wrażenie wywarły trasy?
- Trasy rolkowe, na których trenowaliśmy, przebiegały troszeczkę inaczej niż zimowe, zahaczały o nie może na dystansie 700 metrów, ale na "olimpijskich" dużo spacerowaliśmy, starając się odkryć jak najwięcej ich tajemnic. I muszę przyznać, że je lubię. Niby nie są specjalnie trudne, ale tylko pozornie. Od startu do mety trzeba niesamowicie pracować, nie ma praktycznie żadnego odcinka, dłuższego zjazdu, na których można by odpocząć, dać odetchnąć nogom czy rękom. Cały czas trzeba harować, żeby nie tracić prędkości i utrzymywać się w stawce. Tylko fantastyczne przygotowanie siłowe, wytrzymałościowe i szybkościowe pozwoli myśleć o walce o najwyższe cele.
Dziś, na chwilę przed inauguracją sezonu, jest Pani optymistką?
- Czuję się zupełnie inaczej niż rok temu. Wtedy walczyłam o powrót do sportu, miałam za sobą stracone kilka miesięcy przygotowań, potem kilka startów. Dopiero z biegiem czasu wchodziłam na wyższy poziom i muszę przyznać, że końcówka sezonu napełniła mnie optymizmem. Zaliczyłam trzy bardzo dobre starty z rzędu, pokazujące, że jeśli dopisuje zdrowie, mogę walczyć z najlepszymi. Stąd jestem tak dobrej myśli, zresztą nawet wyniki badań dowodzą, że mogę być mocna.
Od Turynu Pani znakiem rozpoznawczym było świetne strzelenie. To nadal jest najważniejszy atut?
- Fakt, zawsze potrafiłam się zmobilizować i strzelać naprawdę dobrze. Wpadki się zdarzały, jak każdemu, ale rzadko. Dziś poprawiłam bieg, to mnie cieszy, z drugiej strony miałam latem trochę problemów ze strzelaniem w pozycji leżącej. Nie mogłam dopasować karabinu, aż zamówiłam nową kolbę, robioną specjalnie "pode mnie".
Podczas igrzysk strzelanie odegra zapewne kluczową rolę, a na tych zawodach stres i presja będą nieporównywalne z żadnymi innymi. Jak zachować spokój i zimną krew?
- To kwestia osobowości zawodnika z jednej strony, i doświadczenia, wytrenowania - z drugiej. Ja bardzo lubię startować, rywalizacja nie wywołuje u mnie dodatkowej presji, nie paraliżuje mnie. Oczywiście staram się cały czas koncentrować i mobilizować, najprostszy i... najtrudniejszy zarazem do zrealizowania sposób to wyobrażanie sobie, że jest się samemu na starcie, wokół nie ma nikogo i mam wygrać tylko z samą sobą. Brzmi łatwo, mało skomplikowanie, ale żeby tak było w rzeczywistości (śmiech).
W ubiegłym sezonie ze świetnej strony pokazała się kilka razy nasza sztafeta, zajmując nawet - pierwszy raz w historii - miejsce na podium zawodów Pucharu Świata. Wierzy Pani, że w przyszłości może być podobnie?
- Przyznam szczerze, że myśl o sztafecie dodawała mi sił w walce z kontuzjami. Cały czas powtarzałam sobie, że nie mogę zawieść dziewczyn i mam nadzieję, iż nie zawiodłam. Długo się docierałyśmy, szukałyśmy odpowiednich zmian, taktyk, które najlepiej wyzwoliłyby nasze najmocniejsze strony. Ja jestem jedyną zawodniczką w kadrze, która umie i lubi biegać na "wystrzał", czyli na pierwszej zmianie. W końcu wszystko zaskoczyło, zazębiły się odpowiednie trybiki. W poprzednim sezonie pokazałyśmy rywalkom, że jesteśmy mocne, że muszą się z nami liczyć. I mam nadzieję, iż z takim poczuciem zostawimy je i po igrzyskach.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-12-01

Autor: wa