Moim atutem jest młodość
Treść
Rozmowa z Sylwią Jaśkowiec, młodzieżową mistrzynią świata w biegach narciarskich
Jak się Pani czuje na kilka dni przed inauguracją sezonu?
- Dobrze. Za mną kilka miesięcy ciężkich treningów i tydzień wakacji, który jednak pozwolił mi odpocząć i fizycznie, i psychicznie. Byłam w Szwecji, gdzie spróbowałam kilku nowych sportów, m.in. nart wodnych i... wędkarstwa, i muszę przyznać, że podziałały na mnie odstresowująco. Naładowałam akumulatory, dzięki czemu łatwiej wdrożyłam się w okres przygotowawczy. Sama jestem ciekawa swojej formy; mam nadzieję, że pierwsze starty w Pucharze Świata dodadzą mi pewności siebie. Czyli krótko mówiąc, chciałabym wypaść w nich jak najlepiej.
Te naładowane akumulatory będą niezwykle istotne, bo zima zapowiada się wyjątkowo gorąco. W lutym czeka Panią olimpijski debiut, czyli spełnienie marzeń. Kolejne zakładają pewnie walkę o dobry wynik.
- Lato faktycznie było ciężkie, ale taki już los narciarza. Kiedy inni planują egzotyczne urlopy, my wylewamy litry potu na siłowniach, biegamy, jeździmy na nartorolkach, słowem - po kilka godzin dziennie harujemy za dwóch. W ten sposób zdobywamy bazę, z której zimą możemy czerpać. Przyznam szczerze, że lubię ten okres, bo lubię stan umysłu po katorżniczych zajęciach. Świadomość dobrze wykonanej pracy, pokonanych granic własnych możliwości dodaje mi sił - dosłownie i w przenośni. Jak to przetrzymać? Najważniejsze jest zachowanie odpowiednich proporcji między treningiem a odpoczynkiem. Nie można przesadzać, nadmiernie się forsować, bo to daje krótkotrwały efekt. Ja preferuję aktywny wypoczynek: po zajęciach idę na spacer czy wychodzę w góry, jeśli jest taka możliwość, słucham dobrej muzyki, czytam książki. Wszystko to pozwala mi przywrócić optymalny stan gotowości do kolejnego treningu, wysiłku.
Pamiętajmy również, że im więcej człowiek przepracuje, tym później więcej może przebiec kilometrów. Dobry trening też dodaje skrzydeł, podobnie jak wynik.
Czego zatem oczekuje Pani od startu w Vancouver? Nie obawia się Pani wyjątkowości igrzysk, która potrafi podciąć skrzydła największym?
- Nie będę w Vancouver faworytką, stąd mam nadzieję, że na moich barkach spocznie trochę mniejsza presja niż na rywalkach. To one muszą się martwić, jak sprostać oczekiwaniom; ja mogę atakować z dalszych pozycji. Wyjazd na olimpiadę traktuję jako dar, ale i wyzwanie, które działa na mnie konstruktywnie. Nie każdy sportowiec ma możliwość występu na igrzyskach. Ja dostałam szansę i chcę ją wykorzystać.
Olimpijska trasa jest, jaka jest, ale wychodzę z założenia, że nie ma sensu zamartwiać się jej profilem. Na starcie dam z siebie wszystko.
Jest Pani dwukrotną mistrzynią świata w rywalizacji do lat 23. Jak daleka jest droga od czołówki młodzieżowej do seniorskiej?
- Biegi to dyscyplina wytrzymałościowa, w której potrzeba czasu i dużo cierpliwości. Aby móc walczyć regularnie o najwyższe cele, potrzeba w pełni ukształtowanego organizmu z doskonale rozwiniętymi cechami motorycznymi, siłą, wytrzymałością, mocą, skocznością. Organizmu zdolnego znieść maksymalne treningowe obciążenia, pozytywnie reagować na każdy bodziec. Myślę, że swoje optimum osiągnę w przedziale między 26. a 32. rokiem życia. A co mogę zrobić, by kiedyś osiągnąć podobne sukcesy? Trenować, trenować i jeszcze raz trenować. Pozytywnie się nastawiać, przekonać samą siebie, że mogę dać więcej. Mam jeden wielki atut - młodość. Nie przeraża mnie, że na swoją szansę być może muszę jeszcze trochę zaczekać.
Czego najbardziej zazdrości Pani najlepszym zawodniczkom świata?
- Profesjonalnego przygotowania treningowego, zaplecza medycznego i sprzętowego, doświadczenia, psychiki. Muszę się jeszcze wzmocnić, porządnie popracować, by wykonać kolejny krok do przodu. To są te rezerwy, które, wyzwolone, powinny przynieść owoce.
Za co kocha Pani biegi?
- Dają mi możliwość sprawdzenia się, rywalizacji, ciągłego rozwoju psychicznego i fizycznego. Pozwalają zagłębić się w swoje myśli, pobyć przez chwilę sam na sam ze sobą. To w dzisiejszym świecie - pędzącym, głośnym - bezcenne. Biegając w lesie, w górach, z dala od zgiełku miasta, można przeprowadzać długie wewnętrzne monologi, o co na co dzień trudno. Kocham naturę, kocham góry. A przy okazji biegi umożliwiają pokonywanie swoich słabości. Na trasie każdy przeżywa jakiś kryzys, zmęczenie, które na chwilę praktycznie odbiera siły i ochotę do dalszej walki. To jest moment kluczowy, decydujący. Kto się podda, odpada, ale kto podejmie rękawicę - przekroczy swoje granice i w kolejnym starcie będzie już silniejszy.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Sylwia Jaśkowiec (AZS AWF Katowice) jest podwójną mistrzynią świata do lat 23. W styczniu we francuskim Praz de Lys Sommand wygrała rywalizację na 10 km stylem klasycznym i 15 km stylem zmiennym. Trzy tygodnie później pokazała się ze świetnej strony podczas mistrzostw świata seniorów w Libercu, gdzie znakomicie pobiegła na swej zmianie sztafety 4 x 5 km, uzyskując drugi czas. W dużej mierze dzięki temu Polki zajęły nadspodziewanie wysokie, szóste miejsce, zdobywając olimpijską kwalifikację.
"Nasz Dziennik" 2009-11-18
Jak się Pani czuje na kilka dni przed inauguracją sezonu?
- Dobrze. Za mną kilka miesięcy ciężkich treningów i tydzień wakacji, który jednak pozwolił mi odpocząć i fizycznie, i psychicznie. Byłam w Szwecji, gdzie spróbowałam kilku nowych sportów, m.in. nart wodnych i... wędkarstwa, i muszę przyznać, że podziałały na mnie odstresowująco. Naładowałam akumulatory, dzięki czemu łatwiej wdrożyłam się w okres przygotowawczy. Sama jestem ciekawa swojej formy; mam nadzieję, że pierwsze starty w Pucharze Świata dodadzą mi pewności siebie. Czyli krótko mówiąc, chciałabym wypaść w nich jak najlepiej.
Te naładowane akumulatory będą niezwykle istotne, bo zima zapowiada się wyjątkowo gorąco. W lutym czeka Panią olimpijski debiut, czyli spełnienie marzeń. Kolejne zakładają pewnie walkę o dobry wynik.
- Lato faktycznie było ciężkie, ale taki już los narciarza. Kiedy inni planują egzotyczne urlopy, my wylewamy litry potu na siłowniach, biegamy, jeździmy na nartorolkach, słowem - po kilka godzin dziennie harujemy za dwóch. W ten sposób zdobywamy bazę, z której zimą możemy czerpać. Przyznam szczerze, że lubię ten okres, bo lubię stan umysłu po katorżniczych zajęciach. Świadomość dobrze wykonanej pracy, pokonanych granic własnych możliwości dodaje mi sił - dosłownie i w przenośni. Jak to przetrzymać? Najważniejsze jest zachowanie odpowiednich proporcji między treningiem a odpoczynkiem. Nie można przesadzać, nadmiernie się forsować, bo to daje krótkotrwały efekt. Ja preferuję aktywny wypoczynek: po zajęciach idę na spacer czy wychodzę w góry, jeśli jest taka możliwość, słucham dobrej muzyki, czytam książki. Wszystko to pozwala mi przywrócić optymalny stan gotowości do kolejnego treningu, wysiłku.
Pamiętajmy również, że im więcej człowiek przepracuje, tym później więcej może przebiec kilometrów. Dobry trening też dodaje skrzydeł, podobnie jak wynik.
Czego zatem oczekuje Pani od startu w Vancouver? Nie obawia się Pani wyjątkowości igrzysk, która potrafi podciąć skrzydła największym?
- Nie będę w Vancouver faworytką, stąd mam nadzieję, że na moich barkach spocznie trochę mniejsza presja niż na rywalkach. To one muszą się martwić, jak sprostać oczekiwaniom; ja mogę atakować z dalszych pozycji. Wyjazd na olimpiadę traktuję jako dar, ale i wyzwanie, które działa na mnie konstruktywnie. Nie każdy sportowiec ma możliwość występu na igrzyskach. Ja dostałam szansę i chcę ją wykorzystać.
Olimpijska trasa jest, jaka jest, ale wychodzę z założenia, że nie ma sensu zamartwiać się jej profilem. Na starcie dam z siebie wszystko.
Jest Pani dwukrotną mistrzynią świata w rywalizacji do lat 23. Jak daleka jest droga od czołówki młodzieżowej do seniorskiej?
- Biegi to dyscyplina wytrzymałościowa, w której potrzeba czasu i dużo cierpliwości. Aby móc walczyć regularnie o najwyższe cele, potrzeba w pełni ukształtowanego organizmu z doskonale rozwiniętymi cechami motorycznymi, siłą, wytrzymałością, mocą, skocznością. Organizmu zdolnego znieść maksymalne treningowe obciążenia, pozytywnie reagować na każdy bodziec. Myślę, że swoje optimum osiągnę w przedziale między 26. a 32. rokiem życia. A co mogę zrobić, by kiedyś osiągnąć podobne sukcesy? Trenować, trenować i jeszcze raz trenować. Pozytywnie się nastawiać, przekonać samą siebie, że mogę dać więcej. Mam jeden wielki atut - młodość. Nie przeraża mnie, że na swoją szansę być może muszę jeszcze trochę zaczekać.
Czego najbardziej zazdrości Pani najlepszym zawodniczkom świata?
- Profesjonalnego przygotowania treningowego, zaplecza medycznego i sprzętowego, doświadczenia, psychiki. Muszę się jeszcze wzmocnić, porządnie popracować, by wykonać kolejny krok do przodu. To są te rezerwy, które, wyzwolone, powinny przynieść owoce.
Za co kocha Pani biegi?
- Dają mi możliwość sprawdzenia się, rywalizacji, ciągłego rozwoju psychicznego i fizycznego. Pozwalają zagłębić się w swoje myśli, pobyć przez chwilę sam na sam ze sobą. To w dzisiejszym świecie - pędzącym, głośnym - bezcenne. Biegając w lesie, w górach, z dala od zgiełku miasta, można przeprowadzać długie wewnętrzne monologi, o co na co dzień trudno. Kocham naturę, kocham góry. A przy okazji biegi umożliwiają pokonywanie swoich słabości. Na trasie każdy przeżywa jakiś kryzys, zmęczenie, które na chwilę praktycznie odbiera siły i ochotę do dalszej walki. To jest moment kluczowy, decydujący. Kto się podda, odpada, ale kto podejmie rękawicę - przekroczy swoje granice i w kolejnym starcie będzie już silniejszy.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Sylwia Jaśkowiec (AZS AWF Katowice) jest podwójną mistrzynią świata do lat 23. W styczniu we francuskim Praz de Lys Sommand wygrała rywalizację na 10 km stylem klasycznym i 15 km stylem zmiennym. Trzy tygodnie później pokazała się ze świetnej strony podczas mistrzostw świata seniorów w Libercu, gdzie znakomicie pobiegła na swej zmianie sztafety 4 x 5 km, uzyskując drugi czas. W dużej mierze dzięki temu Polki zajęły nadspodziewanie wysokie, szóste miejsce, zdobywając olimpijską kwalifikację.
"Nasz Dziennik" 2009-11-18
Autor: wa