Nerwy? Dopiero przed telewizorem
Treść
Rozmowa z Joanną Mirek, siatkarką Muszynianki-Fakro Muszyna
Jak smakuje piąty złoty medal mistrzostw Polski w Pani kolekcji?
- Jak każdy - wyśmienicie. Cieszę się z niego, tym bardziej że po raz kolejny utarłyśmy nosa wszystkim niedowiarkom i krytykom, którzy nie dawali nam szans w walce o tytuł. Tymczasem udowodniłyśmy, że wciąż jesteśmy najlepszą drużyną w kraju. To mój trzeci tytuł z Muszyną, trzeci z inną historią i drogą do niego prowadzącą. Pierwszy był zaskoczeniem, zdobyłyśmy go jako piąty zespół rundy zasadniczej, gdy bodaj nikt na nas nie stawiał. Potem wyjechałam na rok do ligi rosyjskiej, dziewczyny uplasowały się na piątej pozycji. Wróciłam do Muszyny i znów wygrałyśmy ligę, choć startowałyśmy z trzeciego miejsca. Teraz było podobnie, mało kto na nas stawiał, nie byłyśmy faworytkami, tymczasem wywalczyłyśmy złoto po trzech meczach...
...niezapomnianych meczach, które miały tak ogromną dawkę emocji, że można by nimi obdzielić z sześć spotkań i pewnie jeszcze by coś pozostało.
- Zgadzam się. Powiem szczerze, że dopiero oglądając w telewizji powtórki, uświadomiłam sobie, jak niesamowitą miały one dramaturgię. Przykładowo: czwarty set ostatniego spotkania - przegrywamy 1:2 i 1:8 i wydaje się, że jest już po wszystkim. Przynajmniej widzom, obserwatorom, bo będąc na boisku, tej sytuacji aż tak nie odbierałam, nie denerwowałam się, tylko cały czas wierzyłam, że możemy zwyciężyć. Przed telewizorem stresowałam się dwa razy bardziej, choć wiedziałam, że wygramy (śmiech).
Każde z finałowych starć miało swoją historię, dramaturgię, w każdym stawiałyście kropkę nad "i" w najważniejszym momencie. Co o tym zadecydowało?
- Przed sezonem słyszałyśmy opinie, że jesteśmy zespołem starym, wypalonym, niektórzy nazywali nas babciami i emerytkami. Tymczasem okazało się, iż te "babcie" mają w sobie ogromną chęć wygrywania, wolę walki, ambicję, a przy tym fantastyczne umiejętności. Nie boję się tego powiedzieć. W meczach o taką stawkę wychodzi ogranie, doświadczenie, większość z nas wie dobrze, co to znaczy walczyć w końcówce niesamowicie ważnego pojedynku, także o mistrzostwo Europy. Dzięki temu potrafimy się odnaleźć w najważniejszych, stresujących chwilach, wziąć ciężar gry na siebie, gdy wymaga tego sytuacja, i zachować zimną krew do końca. A poza tym mamy charakter. Podobało mi się jedno zdanie, które o wspomnianym czwartym secie powiedziała Gośka Niemczyk: że bielszczanki za wcześnie zaczęły cieszyć się ze zwycięstwa. Można to robić po ostatnim gwizdku sędziego, sport jest tak nieobliczalny, że wszystko może się w nim zdarzyć, na pozór przegrany mecz można przechylić na swoją stronę. Nie wolno cieszyć się z czegoś, czego jeszcze nie ma, trzeba zachować koncentrację i zaangażowanie do samego końca.
Ten charakter był Waszą największą siłą, atutem?
- Myślę, że tak.
Sezon był trudny, o ogromnej intensywności meczów, przez długie miesiące musiałyście łączyć ligę, Puchar Polski i Ligę Mistrzyń. Jak to wytrzymałyście?
- Tyle lat już gramy i trenujemy, że jesteśmy przyzwyczajone do wysiłku. To kwestia umiejętnego przeprowadzenia przygotowań przez trenerów, co tu kryć, spisali się doskonale. Może w trakcie sezonu notowałyśmy na swoim koncie nieco więcej wpadek niż Bielsko, ale wynikały one ze zmęczenia. Organizm ludzki jest tak skonstruowany, że kiedyś musi wypocząć, czasami sam sobie nawet wybiera najlepszy moment ku temu. I choćbyśmy wówczas nie wiadomo co robiły i jak bardzo chciały, nie jesteśmy w stanie pokonać tej bariery. Gramy ambicją, staramy się i robimy wszystko, co w naszej mocy, lecz nie wychodzi. Takie kryzysy trzeba przeczekać, mądrość trenera polega na tym, że potrafi to zrozumieć i przetrwać razem z drużyną. Na najważniejsze mecze sezonu trafiłyśmy z formą idealnie i o to chodziło.
Na czym polega wyjątkowość Muszynianki, bo nie da się ukryć, że na sportowej mapie Polski jest to klub wyjątkowy?
- Mamy doskonałych sponsorów, którzy nie tylko wykładają pieniądze, ale cały czas są z nami i na każdym kroku dają to odczuć. Nie tracą cierpliwości, gdy czegoś nie uda nam się osiągnąć, ba, w tych trudnych chwilach najmocniej nas wspierają i mobilizują. To wyjątkowe. Poza tym mamy mądrych trenerów, którym obce są szaleństwa, nerwowe, drastyczne kroki. Razem z nami ponoszą konsekwencje czy to wygranych, czy przegranych, nigdy nie zrzucają winy na zawodniczki, nie szukają błahych usprawiedliwień. Jesteśmy drużyną, tworzymy drużynę, wszystko przeżywamy wspólnie.
Małe, urokliwe miasteczko, fantastyczna okolica, klub z krótką historią, tworzony przez pasjonatów, atmosfera, o której mówi się często "rodzinna" - wydaje się, że w Muszyniance jest coś romantycznego. To prawda?
- Mnie bardziej odpowiada słowo "rodzina". Muszyna - i mówię to naprawdę szczerze - kojarzy mi się z bardzo spokojnym i ciepłym miejscem, do tego jest bardzo blisko mojej rodzinnej miejscowości. Cieszę się, że w pewnym momencie trener Bogdan Serwiński wyciągnął do mnie rękę, zadzwonił z propozycją gry. Byłam wtedy w ciężkiej sytuacji, po operacji, on jako jeden z nielicznych uwierzył, że mogę wrócić i grać na wysokim poziomie. Zawsze będę mu za to wdzięczna.
Nie miała Pani obaw, podpisując umowę?
- Miałam. Ale mój tata, który zawsze mi dobrze doradza, powiedział, żebym się nie przejmowała tym, co ludzie mówią, tylko poszła do Muszyny. A ci, którzy się z tego śmieją, kiedyś będą mi zazdrościć.
No i wychodzi na to, że klub nie mógł sobie nawet wyobrazić lepszej inwestycji, bo kiedy tylko Pani gra w Muszyniance, ta zdobywa mistrzostwo Polski.
- Na razie tak jest, oby jak najdłużej. Zawsze powtarzam, że staram się wykonywać swój zawód jak najlepiej i na jak najwyższym poziomie. Nie potrafię inaczej. A fakt faktem, że medale mnie lubią, mam na koncie pięć złotych, po dwa srebrne i brązowe (śmiech).
Byłoby chyba miło powiększyć tę kolekcję o medal Ligi Mistrzyń?
- Oj tak, to moje marzenie, zakwalifikować się do Final Four. Do dziś strasznie mi żal potyczek z Eczacibasi Stambuł. Turczynki i finał były w naszym zasięgu, niestety trafiłyśmy na załamanie formy. Jestem przekonana, że gdybyśmy grały z nimi tydzień wcześniej, to byśmy je przeszły. Mamy potencjał, by być w czwórce, każdy rywal musi się z nami liczyć.
Liga jest już historią, teraz rozpoczyna się gorący okres reprezentacyjny. Pani przygoda z kadrą w dużej mierze uzależniona jest od zdrowia?
- Tak, już w trakcie sezonu zaczęłam mieć problemy z kolanem, jakoś dotrwałam do końca, ale muszę się dowiedzieć więcej. 11 maja mam umówioną wizytę u lekarza, który kilka lat temu operował mnie po ciężkiej kontuzji, wtedy się okaże, w jakim stanie jest noga.
Walka o kolejny medal mistrzostw Europy musi kusić?
- I kusi, ale pewnych rzeczy nie przeskoczę. Nie jestem już nastolatką, nie mogę ryzykować. Chciałabym jeszcze coś dać kadrze, lecz tylko zdrowa. Od tego wszystko zależy. Jeśli się okaże, że z kolanem jest problem, potrzebuję wolnego, będę musiała zrezygnować. Z bólem, to pewne.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-05-05
Autor: wa