Nie chorować nocą
Treść
Noc z soboty na niedzielę właścicielka 13-letniego psa spędziła na bezskutecznym poszukiwaniu pomocy medycznej dla umierającego zwierzęcia. - To było jedno z najtragiczniejszych doświadczeń w moim życiu - przekonuje nasza rozmówczyni (nazwisko do wiadomości redakcji). Z jej relacji wynika, że przed północą pies zaczął wyć i piszczeć z bólu. Gdy biegła z nim do samochodu zaparkowanego przy ul. Batalionów Chłopskich w pobliskich blokach zapalały się światła wybudzonych ze snu mieszkańców. - Pies tak bardzo cierpiał, że można było odnieść wrażenie, iż jest przez kogoś katowany - opowiada kobieta. - Gdy dotarłam do Lecznicy Zwierząt przy ulicy Głowackiego drzwi były zamknięte. Wisiała tam jednak kartka z numerem telefonu, pod który można było dzwonić w pilnych przypadkach. Od weterynarza, który podjął rozmowę usłyszałam, że jest 30 kilometrów za Nowym Sączem i nie będzie mógł tutaj przyjechać w środku nocy. Obiecał sprawdzić jeszcze jeden kontakt i faktycznie oddzwonił z informacją, że kolega też nie będzie mógł pomóc. Zasugerował, żeby czekać do niedzieli, bo o godzinie 9 lecznica zostanie otwarta. Tyle, że ja nie mogłam czekać, bo pies strasznie się męczył i potrzebował pilnej pomocy. Zdesperowana sądeczanka pojechała dalej w poszukiwaniu gabinetów weterynaryjnych. Żaden nie pełnił jednak całodobowego dyżuru, a wskazane telefony milczały. W tej sytuacji postanowiła szukać ratunku na policji. Oficer dyżurny bardzo chciał pomóc. Wyszukał numery weterynarzy, ale i jemu nie udało się z nimi skontaktować. - Wróciłam do domu - opowiada nasza rozmówczyni. - Pies męczył się do rana w garażu, bo gdybym zabrała go do mieszkania, to pewnie sąsiedzi wezwaliby policję, skarżąc się na hałas. Rano pojechałam do lecznicy. Lekarz stwierdził, że psa należy uśpić z powodu zaawansowanego raka prostaty. Liczyłam się z takim scenariuszem podczas tego nocnego rozpaczliwego poszukiwania pomocy. Nurtuje mnie tylko pytanie, dlaczego zwierzę było skazane na tak straszliwe cierpienia, bo w Nowym Sączu nie było weterynarza gotowego skrócić jego męki? Lekarz, z którym feralnej nocy rozmawiała zdesperowana kobieta przekonuje, że zrobił to, co do niego należało. Wypytał o objawy i jak twierdzi - dowiedział się jedynie, że pies wyje i sąsiedzi nie mogą spać. Odszukał telefon do innej lecznicy, mając nadzieję, że tam podane będą namiary na weterynarza mieszkającego na miejscu. Gdy usłyszał, jaką diagnozę postawiono przed uśpieniem psa, zasugerował, że jest mało prawdopodobne, by było to nagłe zachorowanie. - Dlaczego właścicielka nie szukała pomocy wcześniej, gdy pojawiły się niepokojące objawy? - docieka weterynarz. - Przecież lecznica jest czynna dwanaście a nawet czternaście godzin na dobę. Wystarczająco długo, by móc się tam zgłosić w czasie normalnego dyżuru. Właścicielka psa przyznaje, że cierpiał na chorobę prostaty od maja, bo wtedy dolegliwość została zdiagnozowana. Podjęto leczenie, ale lekarz stwierdził, że nie ma potrzeby ponownie przychodzić do gabinetu, jeśli nie wystąpią niepokojące objawy. Jak twierdzi nasza rozmówczyni, do feralnej nocy takich objawów nie było. Jednocześnie podkreśla, że nie chce nikogo oczerniać i do nikogo nie ma żalu. Chodzi jej tylko o nagłośnienie problemu braku całodobowej opieki weterynaryjnej w mieście. Właściciel Lecznicy Zwierząt przy ul. Głowackiego Andrzej Huza zapewnia, że kilkanaście lat temu takie dyżury były. Z czasem z nich zrezygnowano, bo w mieście mnożyła się konkurencja. Powstawało mnóstwo prywatnych gabinetów i lecznic weterynaryjnych, które zajmowały się głównie prostymi przypadkami. Odbierały jednak klientów placówce przy ul. Głowackiego generującej duże koszty osobowe, bo dziś pracuje tam trzech lekarzy, felczer oraz cztery pielęgniarki. Większość lecznic i gabinetów nie ma tak licznego personelu i zwykle zatrudnia jedną lub dwie osoby. - Potrzeba trzech dodatkowych etatów, by można było uruchomić dyżury nocne - oblicza Andrzej Huza. - Gdyby dofinansowała je Izba Lekarska, to nie byłoby z tym problemu. Natomiast samej lecznicy nie stać na ponoszenie kosztów związanych z taką dodatkową usługą. Zwłaszcza, że w sądeckich realiach nocne interwencje zdarzają się nie częściej niż raz w miesiącu. Andrzej Huza podkreśla, że jego lecznica czynna jest od godz. 7 do 21 w dni powszednie. W soboty pracuje od godz. 7 do 19, a w niedziele można tam szukać pomocy między godz. 9 i 17. W sezonie, który trwa mniej więcej od wiosny do wczesnej jesieni godziny są wydłużone do 22. Wiąże się to z większą aktywnością właścicieli i ich czworonożnych pupili, z którymi wychodzą na późne spacery, więc zwierzęta są narażone m. in. na ukąszenia i użądlenia oraz kontuzje wymagające pilnej pomocy. (SZEL) "Dziennik Polski" 2007-12-12
Autor: wa