Nie możemy liczyć tylko na sojuszników
Treść
Z dr. hab. Romualdem Szeremietiewem, byłym wiceministrem obrony narodowej, rozmawia Wojciech Kobryń
Wizyta wiceprezydenta USA Josepha Bidena poprawi nasze relacje ze Stanami Zjednoczonymi, zachwiane wskutek wycofania się z projektu rozmieszczenia elementów tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach?
- Mam nadzieję, że osoby, które reprezentują państwo polskie, podczas wczorajszych rozmów z wiceprezydentem USA Josephem Bidenem wyjaśniły ważne dla nas sprawy. O niektórych kwestiach, które są objęte tajemnicą, nie dowiemy się, ale myślę, że istnieje świadomość polskich władz, czego powinniśmy oczekiwać od Stanów Zjednoczonych i jak powinniśmy realizować naszą politykę. Pojawiły się nerwowe głosy związane z tym, że administracja amerykańska wycofała się z projektu tarczy antyrakietowej, w który byliśmy zaangażowani. Pojawiły się różnego rodzaju podejrzenia, że być może Stany Zjednoczone dla ocieplenia stosunków z Rosją poświęcą interesy takich krajów jak Polska. Wydaje mi się, że tego typu obawy są nadmierne. Wizyta wiceprezydenta Josepha Bidena wskazuje na to, iż Stany Zjednoczone zdają sobie sprawę z potrzeby rozwiązania tego problemu.
Biden wcześniej odwiedził Gruzję i Ukrainę, dlatego nie jest niczym dziwnym, że przyjechał do Polski. Mam nadzieję, iż słowa Bidena: "Nic o was bez was", są prawdziwe i szczere. Stany Zjednoczone to supermocarstwo, które prowadzi politykę globalną i które jest jednym z największych wydatkujących na sprawy wojskowe. Jeśli podsumujemy całość światowych wydatków na sprawy związane z obroną czy zbrojeniem, zobaczymy, że aż 50 procent to wydatki Ameryki. Jeżeli istnieje państwo, które tak ogromne środki przeznacza na kwestie wojskowe, to muszą być w USA ośrodki tym zarządzające.
Czy te ośrodki straciły wpływy? Sądzi Pan, że Stany Zjednoczone będą wycofywać się z różnych pól, na których dotychczas się angażowały?
- Nie sądzę, żeby tak daleko to zaszło. Mimo wszystko istnieje jednak niebezpieczeństwo, że Rosja będzie żądała Europy Wschodniej jako strefy wpływów. Pamiętamy porozumienie w Jałcie czy Teheranie między Stanami Zjednoczonymi (wtedy też rządzili demokraci) a ZSRS - konsekwencje tego były dla nas tragiczne. Biorąc pod uwagę napięcie na Bliskim Wschodzie i to, że USA są mocno zaangażowane w obronę Izraela przed Iranem, rodzi się pytanie, czy w razie konfliktu zbrojnego Rosja pozostałaby nadal neutralna. Istnieje zagrożenie wojną światową. Myślę, że wtedy USA byłyby w stanie zapłacić Rosji pewną cenę, oczywiście cudzym kosztem. Takie zagrożenie zawsze istnieje, ale podkreślam, że ważne są nasze ośrodki decyzyjne, ich polityka. Moim zdaniem, nie tyle należy się troszczyć o Stany Zjednoczone, ile o stan własnego wojska, stan naszego systemu obronnego i o to, by Polska była silnym krajem. Należy liczyć na sojuszników, ale swoją obronę trzeba konstruować tak, jak byśmy tej pomocy sojuszniczej mieli nie otrzymać. Jeśli dostaniemy taką pomoc, to oczywiście bardzo dobrze, ale jeśli jej nie otrzymamy, to będziemy bezbronni. Dlatego ja nie przyjmuję takiej wersji, że Polska nie jest w stanie zagwarantować sobie bezpieczeństwa narodowego własnymi siłami. Według mnie, przy wykorzystaniu tych funduszy i tych relacji międzynarodowych, w jakich jesteśmy, możemy sobie to bezpieczeństwo zagwarantować. Mamy planować naszą obronę tak, jak byśmy nie mieli pomocy sojuszniczej, a jednak zadbać o takie wsparcie. Jeśli Polska będzie sprawna militarnie, obronnie, to będziemy bardzo cennym sojusznikiem, a co za tym idzie, będziemy szanowani w takich relacjach. Jeśli tak jak obecnie będziemy mieli słabą armię, to będziemy lekceważeni. Sojusznik, któremu trzeba udzielać pomocy, jest marnym sojusznikiem. Marszałek Piłsudski mówił, że to my mamy udzielać pomocy, zamiast liczyć na to, że jej nam ktoś udzieli.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-10-22
Autor: wa