Nie nazwiska, tylko zespół
Treść
Rozmowa z Anną Barańską, kapitanem reprezentacji Polski siatkarek
Jakie odczucia dominują, kiedy wraca Pani myślą do niedawnych mistrzostw Europy?
- Kiedyś jedna z byłych reprezentantek Polski powiedziała, że poziom naszej ligi jest bardzo słaby i nie daje żadnych perspektyw na przyszłość. Tymczasem my udowodniłyśmy, że jest wręcz przeciwnie, że w składzie opartym tylko i wyłącznie na zawodniczkach krajowych, grających w Polsce, możemy skutecznie powalczyć w Europie. Z tego się najbardziej cieszę. A jeśli chodzi o wspomnienia, pamiętam doskonale całe mistrzostwa. Pokazałyśmy, że nie liczą się nazwiska, tylko zespół.
Kiedy cztery miesiące wcześniej trener Jerzy Matlak rozpoczynał budowanie nowej reprezentacji, jakie postawił przed Wami cele?
- Miałyśmy dobrze zaprezentować się w cyklu Grand Prix, awansować do mistrzostw świata i powalczyć o mistrzostwo Europy.
Po drodze pojawiło się mnóstwo przeszkód - absencje gwiazd, krytyka po pierwszych słabszych występach, rezygnacja z występów w kadrze Doroty Świeniewicz. Ciężko było je pokonać?
- Szczerze? Najbardziej nam przeszkadzały niekończące się dywagacje na temat wielkich nieobecnych. Pewnie, zabrakło kilku świetnych dziewczyn, ale czy to była nasza wina? W pewnym momencie powiedziałyśmy sobie: koniec z narzekaniem, mamy, co mamy, musimy z takim składem postarać się zajść jak najdalej. Stworzyłyśmy fajną grupę, zrobiłyśmy, co w naszej mocy, by dobrze przygotować się do realizacji najważniejszych celów i jest tego efekt. Dwa lata temu, podczas mistrzostw Europy w Belgii i Luksemburgu, nie brakowało nikogo, były Małgorzata Glinka, Katarzyna Skowrońska, Dorota Świeniewicz, a jednak medalu nie udało się zdobyć. Teraz mamy brąz.
Zbudowałyście sprawnie funkcjonujący zespół w ciągu zaledwie kilku miesięcy, co Wam pomogło?
- Widać trener Matlak miał dobre rozeznanie i postawił na właściwe zawodniczki. Cała powołana przez niego czternastka coś wniosła, dobrałyśmy się charakterami, w drużynie panowała świetna atmosfera, bez konfliktów, wewnętrznych problemów. Stworzyłyśmy jedność i to chyba było widać na parkiecie. Każda z nas poświęciła się zespołowi, miałyśmy jeden cel, do którego razem zmierzałyśmy. Niezależnie od tego, czy któraś grała, czy siedziała na ławce, czułyśmy, że jesteśmy ze sobą na dobre i na złe.
Wszyscy byliśmy pod wrażeniem Waszych charakterów i klasy, pokazanych przede wszystkim w chwili dramatu rodzinnego trenera Matlaka.
- A czy było w tym coś wyjątkowego? Chyba nie. Nie jesteśmy dziećmi, żebyśmy nie wiedziały, jak w takich sytuacjach się zachować. Mamy charakter, mamy uczucia i tyle.
Siatkówka staje się naszym sportem narodowym? Patrząc na sukcesy Wasze i mężczyzn, tłumy kibiców na trybunach, można odnieść wrażenie, że tak.
- Bardzo bym chciała. Wszystko zmierza w dobrym kierunku, odnosimy sukcesy, które przyciągają ludzi. A przy okazji siatkówka jest pięknym, widowiskowym sportem, który bardzo dobrze się nie tylko ogląda, ale i uprawia.
Co w niej jest najpiękniejszego?
- Trudno mi powiedzieć, to trzeba czuć. Zaczęłam uprawiać siatkówkę dzięki rodzicom, tata kiedyś występował, więc naturalną koleją rzeczy zachęcał mnie, abym spróbowała. Początki nie były łatwe, bo bardzo nie chciałam grać, szukałam wymówek, by się wykręcać z treningów. Przekonałam się dopiero z czasem, sama z siebie. Potem pojawiły się sukcesy, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że to dobry wybór. Te momenty, w których człowiek się przekonuje, że praca i wyrzeczenia nie idą na marne, przynoszą owoce, są bardzo ważne.
Siatkówka jest piękna, ale to sport specyficzny, do którego trzeba mieć predyspozycje i smykałkę.
Trudny?
- Kosztuje mnóstwo wyrzeczeń, przede wszystkim osobistych. W zasadzie prywatności nie mamy żadnej, cały czas trzeba być elastycznym i pracować na okrągło. Trenujemy po dwa razy dziennie, mamy zwykle góra jeden dzień wolny w tygodniu i tyle. Gdy kończy się liga, zaczyna się sezon reprezentacyjny, o dłuższych wakacjach musimy zapomnieć. Wszystko poświęcamy siatkówce. Ale takie sukcesy jak ten z Łodzi wszystko rekompensują.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-10-10
Autor: wa