Nie sprzedaję antykoncepcji
Treść
Z Małgorzatą Prusak, magistrem farmacji i teologii, prelegentką na 26. Światowym Kongresie Federacji Farmaceutów Katolickich (FIPC), który odbywał się w Poznaniu pod hasłem "Bezpieczeństwo leku - etyka i sumienie farmaceuty", rozmawia Izabela Borańska-Chmielewska
Polscy farmaceuci mogą bez przeszkód pracować w zgodzie ze swoim sumieniem czy wręcz przeciwnie?
- Niestety, stosunkowo niewielu farmaceutów stosuje klauzulę sumienia w praktyce. Niektórzy przestrzegają klauzuli sumienia i nie sprzedają środków antykoncepcyjnych, po prostu odmawiają tego pacjentkom lub odsyłają je do innego farmaceuty. Inni mówią, że danego środka nie ma, mimo że znajduje się on na stanie apteki. Farmaceuci godzą się na takie rozwiązanie, gdyż jedynie na takie zachowania wyrażają zgodę niektórzy kierownicy lub właściciele aptek. Jednym słowem - wolą skłamać, niż sprzedać środki antykoncepcyjne. Ja po prostu odmawiam. Są też nieliczne apteki, które w ogóle nie posiadają tego typu produktów. Znam osobiście dwie. To jest najbardziej przyjazne miejsce dla katolickich farmaceutów. Farmaceuci pragnący pracować zgodnie z sumieniem mają niejednokrotnie trudności ze znalezieniem pracy, a może bardziej pracodawcy, który by im na to pozwolił.
W jaki sposób reagują pacjentki, gdy odmawia Pani sprzedaży środków antykoncepcyjnych?
- Różnie. Na ogół są zaskoczone. Większość twierdzi wtedy, że pomyliłam się, wybierając zawód farmaceuty, że jestem od sprzedawania, a nie od umoralniania. Mimo że ja nikogo nie umoralniam, tylko krótko mówię, iż nie sprzedaję, nie wchodząc w szczegóły. Chyba że dana pani jest chętna do takiej rozmowy i pyta dlaczego. Wtedy podaję argumenty. Jednak na ogół klientki są wzburzone, pytają, jak śmiem im odmówić. Zdarzyło się także, że zostałam obrzucona epitetami. Wtedy taka sytuacja jest dla mnie bardzo przykra. Bardzo rzadko się zdarza, żeby ktoś przyznał, iż mam prawo, aby odmówić.
Dlaczego niektórzy klienci odmawiają farmaceutom prawa do postępowania w zgodzie z sumieniem?
- Być może jest to związane z wyrzutami sumienia, że stosują te środki. Czują się w jakiś sposób oceniani. Ale należy pamiętać i odróżnić dwie sprawy: mianowicie ja jako farmaceuta nie oceniam osoby, tylko jej postępowanie. Bo jeśli odmawiam, to znaczy, że uważam, iż to, co robi, jest złe, a nie że ta osoba jest zła. Nie zgadzam się na pewne działania i na uczestniczenie w nich. Natomiast pacjentki często pewnie myślą, że ja je potępiam, odrzucam, oceniam. A tak nie jest. Zawód farmaceuty to naprawdę ciężki kawałek chleba...
Prawo gwarantuje farmaceutom odmowę sprzedaży np. środków poronnych?
- Nie do końca. Nie mamy w ustawie o prawie farmaceutycznym zagwarantowanej tej wolności, jaką mają lekarze. Lekarz ma zapisane w ustawie o zawodzie lekarza, że może odmówić uczestniczenia w czynnościach, które są niezgodne z jego sumieniem. Tymczasem w ustawie o zawodzie farmaceuty nie ma takiego zapisu. Mamy kodeks etyczny, w którym zapisane jest tylko, że farmaceuta może postępować zgodnie ze swoim sumieniem, ale nie jest zaznaczone, iż może odmawiać w sytuacjach, kiedy coś jest sprzeczne z jego sumieniem. Owszem, był projekt kodeksu etycznego, który został zaprezentowany na V Krajowym Zjeździe Aptekarzy na początku 2008 roku, gdzie między innymi było określone, że farmaceuta może odmawiać w takich właśnie sytuacjach. Ale niestety nie został on przyjęty. Często sami farmaceuci odmawiają sobie prawa do sprzeciwu sumienia, tłumacząc się, iż skoro ustawy wyraźnie im na to nie pozwalają, to nie mogą z tego korzystać. A przecież jak każdy obywatel mają konstytucyjne prawo do wolności sumienia. Poza tym ustawy, które zobowiązują do czynów przeciw życiu, nie są wiążące dla sumienia.
Ilu zna Pani farmaceutów, którzy nie godzą się na wydawanie antykoncepcji?
- Spotkałam wielu farmaceutów w Stowarzyszeniu Farmaceutów Katolickich, którzy mają na tę kwestię taki sam pogląd jak ja, lecz nie wszyscy mają warunki do pełnej odmowy, do tego, by nie kłamać, iż tych tabletek nie ma, mimo że stoją na półce. Na pełną odmowę na ogół nie zgadzają się kierownicy aptek. W niektórych aptekach wygląda to w ten sposób, że jeśli dany aptekarz nie chce sprzedawać środków antykoncepcyjnych, to kieruje pacjentkę do okienka obok. Ja nie kieruję do okienka obok, nie wskazuję innego miejsca. Niektórzy farmaceuci wyrażają zdecydowany sprzeciw wobec antykoncepcji postkoitalnej (stosowanej po stosunku, tzw. pigułka po) czy też wkładek domacicznych, gdyż wykazują one działanie poronne. Co do tzw. zwykłej antykoncepcji łamią się, chociaż jest złem samym w sobie, a dodatkowo środki te mogą także działać wczesnoporonnie, nie mówiąc już o ich szkodliwym działaniu na organizm kobiety. Tłumaczą, że nie wiedzą, w jakim celu preparat antykoncepcyjny jest zapisany na recepcie. Często stosuje się je na tak zwane uregulowanie cyklu. Wiadomo, iż cel zastosowania danego środka - antykoncepcyjny czy też leczniczy - nie niweluje następstw etycznych odnośnie do potencjalnego działania uniemożliwiającego zagnieżdżenie embrionu w macicy. Z praktyki wiem, że kobiety, które mają przyjmować te środki w celach leczniczych, nie oburzają się na odmowę sprzedaży, same mówią, iż to w celach leczniczych, i są chętne do rozmowy. W takich wypadkach wyjaśniam skutki etyczne i realizuję receptę.
Niektórzy stawiają tę sprawę tak: kwestia odpowiedzialności i sumienia dotyczy relacji lekarz - pacjent, a farmaceuta ma tylko daną rzecz sprzedać i nie ponosi w tym wypadku żadnej odpowiedzialności...
- Owszem, jest takie przeświadczenie. Ale ja uważam, że to ja ponoszę większą odpowiedzialność, bo ja o danym środku mam większą wiedzę i większą świadomość co do jego skutków, natomiast kobiety, które przychodzą z receptą, nie zawsze wiedzą, jak działają środki antykoncepcyjne. Niektóre po prostu nie chcą się dowiedzieć, wolą o tym nie myśleć, nie chcą mieć dylematów. Często są też obciążone naciskami, błędnymi opiniami, uprzedzeniami... Moja odpowiedzialność wiąże się też z troską o dobro ostateczne kobiety przychodzącej do apteki.
Często słyszy Pani pytania o wyjaśnienie sposobu działania i skutków środków antykoncepcyjnych?
- Rzadko. Jeśli już kobiety wdają się w rozmowę, to okazuje się, że najczęściej niewiele wiedzą o skutkach ich przyjmowania. Argumentują, iż przecież przepisał im to lekarz, więc to nie może szkodzić. W Polsce lekarze mają bardzo duży autorytet, dla pacjenta nie do pomyślenia jest, że coś, co jest mu polecone przez lekarza, może niekorzystnie działać, szkodzić. I kiedy argumentuję, że np. dany środek może zadziałać wczesnoporonnie i dlatego go nie sprzedaję, pada odpowiedź: "ale przecież to lekarz przepisał". Uważam, że kobiety mają niską świadomość dotyczącą sposobu działania tych środków i ich szkodliwego działania.
Udało się Pani przekonać klientkę do tego, aby zaprzestała przyjmowania antykoncepcji?
- Tak. Ale nie w aptece. W aptece nie ma czasu na takie rozmowy, poza tym często z boku stoją inni klienci, więc warunki nie są sprzyjające. Sama sytuacja odmowy wydania leku jest trudna dla obu stron, i to też nie pomaga. Ale zdarzyło mi się, że ktoś zmienił zdanie po rozmowie ze mną.
Odmowa to zaledwie pierwszy krok...
- Samo odmawianie to nie wszystko. Bo przecież powinno chodzić o to, żeby małżeństwa miały możliwość zagłębienia się w problem i rozwiązania go. Kobiety na ogół decydują się na te środki, bo nie widzą innego wyjścia z sytuacji, często na nie spada odpowiedzialność za liczbę posiadanych dzieci, a jest to sposób niewymagający trudu i dialogu. W Polsce bardzo potrzebne są świeckie ośrodki, gdzie kobiety mogłyby uczyć się naturalnych metod rozpoznawania płodności. Bo lekcja podczas nauk przedmałżeńskich to za mało. W Stanach Zjednoczonych istnieje sieć aptek pro-life. Tam małżonkowie mogą otrzymać wsparcie w tej kwestii, ewentualnie zdiagnozować przyczyny niepłodności poprzez metody dopuszczalne przez Kościół. Marzy mi się taki ośrodek w Polsce połączony z aptekami pro-life. Ważna jest świadomość konsekwencji medycznych, jak i etycznych przyjętych metod planowania rodziny. Ale to jeszcze nie wszystko. Potrzebna jest formacja duchowa małżonków prowadząca do spotkania z kochającym Bogiem. Można powtórzyć za Wandą Półtawską, że kobiety, które się modlą, nie zabijają swojego dziecka, a małżeństwa, które zrozumieją, czym jest sakrament małżeństwa, stać będzie na wstrzemięźliwość i będą potrafiły wyzbyć się egoizmu.
Do środków antykoncepcyjnych są dołączane ulotki. Podobne wykładane są w gabinetach niektórych ginekologów. Czego kobieta może się z takiej ulotki dowiedzieć?
- Nie za dużo. Porównałam informacje z ulotek załączonych do opakowań z tym, co jest w książkach ginekologicznych. Wniosek jest taki, że na ulotkach niektórych środków (są wśród nich takie, które dobrze się sprzedają) wcale nie ma informacji na temat sposobu ich działania, tym samym te informacje są niedostępne dla pacjentki. Jest w nich jedynie napisane, że dany środek działa antykoncepcyjnie, że zapobiega ciąży.
Powiedziałabym, że informacje z ulotek są niepełne, często niezrozumiałe. Owszem, na niektórych jest napisane np.: "zapobiega przyjęciu zapłodnionej komórki jajowej" albo "zmniejsza prawdopodobieństwo implantacji", ale nie jest napisane implantacji czego. Samo słowo "implantacja" może być niezrozumiałe dla użytkowników. Informacje te mogą wprowadzać w błąd kobiety, bo przecież w jamie macicy zagnieżdża się embrion, a więc dziecko, a nie komórka jajowa. Inną kwestią jest niezaprzeczalna wysoka szkodliwość tych środków. Są szczegółowe zapisy w ulotkach na ten temat, jak również są wymieniane długie listy przeciwwskazań do ich stosowania. Nie przeszkadza to jednak w promowaniu tych środków jako jedynych nowoczesnych rozwiązań, najbardziej przydatnych od pierwszej do ostatniej miesiączki. Szczególnie stosowanie ich u młodych dziewcząt może zaburzyć naturalne procesy rozrodcze i w przyszłości wywołać wtórną bezpłodność.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-09-29
Autor: wa