Nieprzyjemne przebudzenie
Treść
Brak realizmu w podejściu rządu do gospodarki spowodował, że deficyt finansów publicznych może sięgnąć w tym roku 50 mld euro, niezależnie od tego, czy rząd utrzyma deficyt budżetowy w ryzach. Premier Donald Tusk zapowiada nowelizację budżetu na przełomie czerwca i lipca.
Na przełom czerwca i lipca, tuż po wyborach do Parlamentu Europejskiego, rząd planuje nowelizację ustawy budżetowej. - Prognozy ewoluują w większości niekorzystnie. Nie chcę robić tego dziś, aby za dwa miesiące znowu coś zmieniać - powiedział premier Donald Tusk.
- Jeśli zsumować narastanie deficytu w pierwszych czterech miesiącach tego roku i przyjąć, że w kolejnych miesiącach będzie on narastał tak jak w ubiegłym roku - to deficyt budżetowy wyniesie dokładnie 40 mld zł - prognozuje dr Cezary Mech. Według niego, deficyt finansów publicznych (budżetu państwa, funduszy publicznych i samorządów) ma być jeszcze wyższy. Na powstanie gigantycznej dziury wpłynie przede wszystkim spadek dochodów budżetowych o mniej więcej 30 mld zł oraz spadek dochodów składkowych na ZUS, NFZ i inne fundusze publiczne spowodowany wzrostem bezrobocia. Deficyt w ZUS, zdaniem ekonomisty, sięgnie co najmniej kilkunastu miliardów złotych. Do tego należy dodać narastający w tym samym tempie deficyt w finansach samorządów, które mają stały udział w podatkach. Te ostatnie prawdopodobnie będą zmuszone po prostu zrezygnować z planowanych inwestycji.
- Rząd, aby nie epatować tak wielkim deficytem, może starać się upchnąć długi po różnych częściach sektora finansów publicznych - ostrzega dr Mech. Metoda ta, potocznie określana "zamiataniem pod dywan", polega na zmuszaniu państwowych funduszy - ZUS, NFZ, Państwowego Funduszu Drogowego i innych, aby zaciągały kredyty na swoje zobowiązania w bankach komercyjnych bez oglądania się na dopłaty z budżetu. W takim wypadku deficyt budżetowy wzrasta słabiej, rośnie za to dług publiczny.
- Te długi i tak państwo musi spłacić. Co więcej - obsługa zadłużenia bankowego może okazać się znacznie droższa niż finansowanie budżetowe przez emisję obligacji - podkreśla dr Cezary Mech.
Polityka trzymania deficytu w cuglach za wszelką cenę może mieć opłakane skutki. Jeśli budżet i samorządy zrezygnują z inwestycji, to nie zdołamy pobudzić koniunktury i wpływy podatkowe spadać będą jeszcze szybciej, podcinając finanse państwa. Z drugiej strony - zaniechanie inwestycji spowoduje, że nie wpłyną do Polski miliardy euro z unijnych funduszy, co zwiększy presję na złotego, spowoduje spadek kursu i dodatkowo utrudni rządowi finansowanie długu publicznego.
Przyjęty w pierwszych dniach grudnia ub. roku budżet rządu
PO - PSL na 2009 r., wbrew kryzysowym prognozom gospodarczym, zakładał wzrost PKB na poziomie 3,7 proc. (po autopoprawce, pierwotnie rząd proponował 4,8 proc. PKB) oraz utrzymanie deficytu budżetowego na poziomie 18,2 mld złotych. Była wiceminister finansów Katarzyna Zajdel-Kurowska, obecnie ekspert MFW, zapewniała, że nie ma zagrożenia dla wzrostu na poziomie 4,8 proc. PKB... Większość ekonomistów uznała jednak te wskaźniki za zbyt optymistyczne i pozbawione realizmu, ale byli optymiści, którzy tak jak np. Ryszard Petru, główny ekonomista BPH, utrzymywali, iż wzrost sięgnie nawet 4 proc. PKB.
O tym, że po kilku miesiącach konieczna będzie nowelizacja ustawy, część ekonomistów mówiła, jeszcze zanim została ona uchwalona. - To przypomina budżet na 2001 rok. Wtedy też nie uwzględniono wpływu załamania kredytowego na spadek dochodów podatkowych i w efekcie - powstała słynna "dziura Bauca" - komentował budżet na łamach "Naszego Dziennika" dr Cezary Mech, doradca prezesa NBP, już nazajutrz po jego uchwaleniu. Wyliczenia rządu, że zmniejszenie zakładanego tempa wzrostu PKB o 1 pkt procentowy spowoduje zmniejszenie dochodów budżetowych zaledwie o 1,5 mld zł, nazwał oględnie "wyjątkowymi". - Będziemy mieli nie 18,2 a 40-miliardową dziurę budżetową - prognozował. Również prof. Witold Modzelewski, były wiceminister finansów, szef Instytutu Spraw Podatkowych, ostrzegał w grudniu ubiegłego roku, że wpływy podatkowe skurczą się, wskutek czego w budżecie zabraknie co najmniej 25-30 mld złotych. - Nasza prognoza sprawdza się niemal co do joty - mówi dzisiaj profesor Modzelewski. - W 2009 r. nie wykonamy dochodów budżetowych na kwotę 24-30 mld zł, a więc nowelizacja budżetu jest konieczna. Niestety, obawiam się, że i tym razem będzie ona zbyt optymistyczna... - dodaje.
Zjawisko kurczenia się wpływów podatkowych wystąpiło już pod koniec 2008 r., jednak rząd - aczkolwiek zmuszony do cięć wydatków w resortach - zbagatelizował pierwsze zwiastuny kryzysu. Tymczasem już w marcu tego roku rzeczywistość gospodarcza dała o sobie znać. Po zaledwie 3 miesiącach od uchwalenia budżetu minister finansów zaczął nerwowo szukać oszczędności. Planowane wydatki z państwowej kasy zostały zredukowane o blisko 17 mld złotych. O nowelizacji ustawy budżetowej nadal jednak w kręgach rządowych mówiono tylko półgębkiem, choć wszyscy naokoło wiedzieli, że nie da się tego uniknąć.
Małgorzata Goss
"Nasz Dziennik" 2009-05-19
Autor: wa