Przejdź do treści
Przejdź do stopki

O tej sprawie wciąż mało wiemy

Treść

Z posłem Zbigniewem Wassermannem (PiS), zastępcą przewodniczącego sejmowej komisji śledczej do zbadania prawidłowości działań organów administracji rządowej w sprawie postępowań karnych związanych z uprowadzeniem i zabójstwem Krzysztofa Olewnika, rozmawia Jacek Dytkowski
Kradzież w domu adwokat Jolanty Turczynowicz-Kieryłło może być związana ze sprawą Krzysztofa Olewnika?
- Jestem ostrożny w ocenach. Uważam, że wszelkie zdarzenia, które mogą się kojarzyć z tą sprawą, należy wyjaśniać i traktować poważnie. My naprawdę mało wiemy. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach dokonano kradzieży, co było w zaginionych materiałach - błądzimy trochę we mgle. Należy się nad tym pochylić. Myślę, że najgorzej byłoby, gdybyśmy mieli do czynienia z sytuacją, która ma inny cel niż informowanie o tym, że doszło do wydarzenia o charakterze kryminalnym. Nie zakładam tego z góry, ale też zastanawiam się, któżby mógł i jaki miałby interes w tym, żeby akurat w ten sposób reagować. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś związany ze sprawą państwa Olewników mógł w tym kierunku podjąć takie działania. Jednak powiem jeszcze raz - nie chcę popełniać błędów, jakie popełniane są przez organa ścigania, że zanim coś się rzetelnie sprawdzi, rozstrzyga się to jednoznacznie. Za mało wiem - i powtarzam - nie lekceważmy niczego, co z tą sprawą jest związane.
Jaka jest rola pani Turczynowicz-Kieryłło, pełnomocnika i obrońcy policjanta Remigiusza M., w sprawie Olewnika?
- Mogę przede wszystkim mówić o jej roli przed komisją do spraw wyjaśnienia tego śledztwa. Dla mnie była to rola trochę żenująca i krępująca. Mianowicie mieliśmy do czynienia z próbą wykorzystania komisji do stworzenia pijaru przy świadomości, że jest ona oglądana przez szerokie grono odbiorców i można było wygłosić pewien hymn pochwalny pod adresem osób bronionych. Nie skorzystano natomiast z szansy, jaką to dawało, żeby rzeczywiście potwierdzić argumenty faktami, dowodami i zeznaniami, do których miał prawo ten człowiek. Mógł przecież oczyścić się, skoro twierdził, że zarzuty są bezpodstawne, ale tego nie zrobił. Moim zdaniem, było to nadużycie i sytuacja, w której pani mecenas stworzyła pewien wizerunek, grę wirtualną mającą odwrócić uwagę od sprawy. Przecież nie mówiliśmy o tym, kim ci funkcjonariusze byli w przeszłości, chcieliśmy rozmawiać, jaka była ich rola w tej sprawie, i szkoda, że nam i sobie w tym nie pomogli.
Są jeszcze szanse, że policjanci związani ze sprawą Olewnika staną przed komisją śledczą?
- To zależy od nich. Dlatego że według prawa znajdują się w takiej sytuacji, że zadecyduje ich wola. Mogą, ale nie muszą. Mają takie prawo i z tego nie można wyciągać też daleko idących konsekwencji. Po prostu korzystają z tego, co im przysługuje.
W sobotę w Radiu Maryja mówił Pan o zastrzeżeniach do śledztwa prowadzonego w sprawie śmierci Mariusza K., strażnika aresztu śledczego w Olsztynie, który pilnował jednego z zabójców Olewnika, Wojciecha Franiewskiego...
- Przede wszystkim zaszła tutaj wysoka nieprofesjonalność. Nie było wykonania obowiązkowych czynności. Zabrakło prokuratora na miejscu zdarzenia, a przecież skoro skutek był śmiertelny, miał on obowiązek przybyć. Widać było bardzo nieprofesjonalne działania policji, która mając w ręku dokumenty tego strażnika, nie skojarzyła go ze sprawą głośną na całą Polskę. Przecież oni mają jedno takie więzienie i tylko jeden taki przypadek zafunkcjonował tam w ostatnich latach. Jest także rzeczą ośmieszającą organy ścigania, jeśli nie potrafią przekazać tych informacji Prokuraturze Generalnej, tłumacząc się, że nie znali numeru i nie działał faks. Nie żyjemy w epoce kamienia łupanego. Myślę, że takie wydarzenie, należycie skojarzone, musiało być postrzegane jako związane z tym wydarzeniem głównym, czyli sprawą Olewnika, bo to była osoba czuwająca bezpośrednio nad bezpieczeństwem Franiewskiego, który odebrał sobie życie. To był przypadek, kiedy Franiewski miał dostęp do narkotyków i alkoholu i to była sytuacja, w której - jak ustalono - szereg komplikacji wokół tego strażnika (skomplikowane życie osobiste, bardzo duże zadłużenie, nierównowaga psychiczna) były właśnie elementami, które należało rozpatrywać w kategorii zmuszenia tego człowieka do określonego zachowania, a nie do "odcięcia" go od tej sprawy. Powiedziałbym, że należało wyciągnąć wprost odwrotne wnioski, niż wynikały z komunikatu tej grupy, która chciała w jeden dzień wyjaśnić to, czego nie mogła zrobić prokuratura latami.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-07-27

Autor: wa