Oby w kadrze jak w klubie
Treść
Rozmowa z Agnieszką Bibrzycką, koszykarką reprezentacji Polski i UGMK Jekaterynburg
Za Panią niezwykle udany sezon klubowy - mistrzostwo i puchar ligi rosyjskiej, najmocniejszej w Europie, to chyba świetna wizytówka?
- Zgadza się, zabrakło tylko kropki nad "i", czyli zwycięstwa w Eurolidze. Nie mogę jednak narzekać, bo zajęłyśmy w tych rozgrywkach trzecie miejsce, a w Rosji wygrałyśmy wszystko.
A Pani musi odczuwać dodatkową satysfakcję, bo była pierwszoplanową postacią trzeciego, decydującego starcia o tytuł.
- Sezon w ogóle był długi i ciężki. W finale spotkały się dwie drużyny najlepsze nie tylko w Rosji, ale i w Europie. Zainteresowanie było ogromne, w naszej hali kibice zajęli wszystkie miejsca, ponad sześć tysięcy. Mecze numer jeden i trzy (decydujący) miały podobny przebieg: po dwóch kwartach wygrywałyśmy różnicą prawie 20 punktów, w trzeciej następował kryzys, traciłyśmy przewagę, w czwartej, szalenie nerwowej, łapałyśmy wiatr w żagle. Końcówkę wszyscy oglądali na stojąco, radość była wielka. Oczywiście cieszę się, że to ja zdobyłam decydujące punkty, ale tak naprawdę koszykówka to gra zespołowa, wygrywa zespół, nie jeden zawodnik.
Nie czuje się Pani bohaterką Jekaterynburga?
- Gdzie tam. Jekaterynburg to ogromne miasto, Rosjanie z natury nie reagują jakoś specjalnie entuzjastycznie, nie są zbyt wylewni, nawet gdy nas rozpoznają na ulicy, raczej nie podchodzą i nie proszą o autografy, co w innych krajach jest normą. Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że nasza drużyna nie jest popularna. Jest i to bardzo, dla wielu stanowimy sportową wizytówkę miasta. Mamy mnóstwo kibiców, na trybunach jest zazwyczaj komplet.
Gra Pani w Rosji już trzy lata, na pewno zagra kolejny rok, bo przedłużyła Pani kontrakt z UGMK. Odnalazła się Pani w tym kraju i lidze?
- Myślę, że tak. Kiedy wybierałam ofertę Spartaka Moskwa, byłam pełna obaw - nowy, daleki kraj, inne życie, inni ludzie. Na szczęście okazało się, że wiele opinii i sądów było przesadzonych, Moskwę wspominam bardzo dobrze. Także, a może przede wszystkim, ze sportowego punktu widzenia, ze Spartakiem wygrałam Euroligę, zdobyłam mistrzostwo Rosji. Większym wyzwaniem była przeprowadzka do Jekaterynburga, bo to naprawdę inny świat. Minęły dwa lata, związałam się z tym klubem i miastem na kolejny rok, co chyba oznacza, że dobrze mi tam. Nie żałuję swoich wyborów. Gram w szalenie mocnej lidze, rozwijam się, podnoszę swoje umiejętności. Podkreślę - gram, a nie tylko siedzę na ławce, wchodząc na parkiet sporadycznie. Jestem jedną z podstawowych zawodniczek, a dla sportowca uznanie i docenienie jego klasy naprawdę bardzo się liczy.
Co było, być może jest nadal, największym wyzwaniem w lidze rosyjskiej?
- Poziom. Kiedy grałam w WNBA, wydawało mi się, że to najlepsza liga świata, pełna największych gwiazd. Gdy trafiłam do Rosji, spotkałam... te same zawodniczki. Liga jest mocna, koszykarek i trenerów z najgłośniejszymi nazwiskami mnóstwo. Do tego dochodzą wielkie pieniądze, prestiż i presja, bo każdy, kto wykłada finanse, oczekuje sukcesu. W Polsce zawsze byłam podstawową zawodniczką, koleżanki kierowały do mnie niemal wszystkie piłki, w meczach zdobywałam po dwadzieścia, trzydzieści punktów. W Stanach, potem w Rosji, musiałam się odnaleźć w drużynach zbudowanych z samych gwiazd. Obok mnie pojawiały się Diana Taurasi i Lauren Jackson, trzeba było im dorównać i myślę, że udało mi się. Czy to w Spartaku, czy teraz w Jekaterynburgu jakąś rolę odegrałam.
A mrozy, wielkie odległości?
- No tak, to jest problem (śmiech). W Polsce na mecze jeździłyśmy autobusami, w Jekaterynburgu latamy tylko samolotami. Szczególnie w sezonie euroligowym jest to uciążliwe, bo przecież dochodzi zmiana stref czasowych. Niekiedy spędzamy w powietrzu po sześć godzin, doświadczyłam wielu nieprzespanych nocy, ale trzeba sobie z tym radzić.
O ile jest dziś Pani inną zawodniczką niż rok, dwa lata temu?
- Na pewno zgromadziłam masę doświadczeń, już od ładnych paru lat gram na wysokim poziomie, w bardzo silnych ligach, z silnymi rywalami - to musi procentować. Może nie jestem już taką "maszynką" do zdobywania punktów jak kiedyś, ale wynika to w dużej mierze z mojej pozycji w zespole. Stałam się graczem bardziej uniwersalnym, oczywiście nadal lubię rzucać, szczególnie za trzy punkty, sprawia mi to sporą frajdę, ale równie mocno cieszę się z asyst, ciekawych, niekonwencjonalnych podań. Lubię oddawać piłkę, naprawdę. Poza tym obok mnie występuje tak wiele fantastycznych zawodniczek, że te nasze zdobycze się rozkładają.
Liga to już oczywiście historia, niedługo czekają Panią mistrzostwa Europy wraz z reprezentacją Polski.
- No tak, pojawiamy się w nich po krótkiej przerwie, ze zmienionym zespołem, ale z wiarą, że będzie dobrze. Nie ma co ukrywać, przed nami spore wyzwanie, nie mamy zbyt dużo czasu na przygotowania. Tak długo nic się jednak nie działo w naszej kobiecej koszykówce, że musimy wreszcie coś ugrać. Kibice, my także, doskonale pamiętamy fantastyczne finały mistrzostw Europy w Katowicach (1999), gdzie Polska zdobyła złote medale. Za dwa lata turniej ponownie rozegrany zostanie w naszym kraju, wspomnienia na pewno się nasilą i wzrośnie oczekiwanie powtórki. Chciałybyśmy mu sprostać.
Na razie jednak czekają Was finały na Łotwie, łatwo nie będzie, grupowe rywalki są już naprawdę groźne.
- Łotyszki - gospodarz, Węgierki, Greczynki - tak, czekają nas trudne mecze. Zobaczymy, mamy młody, ale już posiadający doświadczenie zespół, za nami fajne eliminacje, podczas których pokazałyśmy i umiejętności, i charakter, kilka spotkań wygrałyśmy po emocjonujących końcówkach walecznością, ambicją. Gramy coraz lepiej, zyskujemy pewność siebie, swoich możliwości. To ważne, bo dzięki temu w decydujących chwilach nie drżą ręce. Na pewno nie jesteśmy faworytkami, ale postaramy się sprawić niespodziankę. Niejedną.
Ma Pani świadomość, że na Pani barkach spocznie wielka odpowiedzialność, bo jest Pani liderką i gwiazdą naszej drużyny?
- Mam, bo przecież to nie jest nowa sytuacja. Ale chciałabym zauważyć, że minęły już czasy, w których tylko Bibrzycka zdobywała punkty i wszystko zależało od jej dyspozycji. Tworzymy wyrównany zespół, w trakcie eliminacji punkty się rozkładały, dzięki czemu mogłyśmy zaskakiwać rywalki. Wiadomo, że podczas mistrzostw przeciwniczki skupią się na mnie, a to stworzy szansę koleżankom. Gramy coraz bardziej zespołowo, dobrze to wygląda, jestem optymistką. Marzy mi się sytuacja, w której w reprezentacji będę odnosić podobne sukcesy, jak w klubie.
O co zatem powalczycie na Łotwie?
- Awans z grupy to cel minimum. Mierzymy w piąte miejsce, byłby to sukces, a mówiąc inaczej: w każdym meczu zagramy o zwycięstwo.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-05-19
Autor: wa