Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Państwo ogranicza dostęp do leczenia

Treść

Z dr. Bernardem Waśką, dyrektorem Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Rzeszowie, rozmawia Mariusz Kamieniecki
Skąd bierze się pojęcie ponadlimitowych świadczeń zdrowotnych, jaki jest mechanizm ich powstawania?
- Prawdę mówiąc, nie lubię tego określenia, ponieważ już w swojej nazwie sugeruje ono leczenie niezgodne z ilościami objętymi umową. Wynikałoby z tego, że szpital nagle przyjmuje więcej pacjentów. Tymczasem tak nie jest. Nadlimity powstają dlatego, że już na etapie kontraktowania świadczeń kontraktuje się mniej, niż wskazują na to dane epidemiologiczne czy statystyczne z poprzednich okresów. Na początku kontraktowania szpitale składają swoją ofertę i określają potencjalne ilości pacjentów, których przyjmą w danym roku. Wszystko to odbywa się głównie na podstawie danych historycznych z lat ubiegłych, które w przybliżeniu pozwalają prognozować ilość pacjentów, co z kolei przekłada się na liczbę punktów czy środków finansowych, które idą za tymi punktami. W konsekwencji nadlimity nie powstają dlatego, że szpitale przyjmują więcej pacjentów, tylko dlatego, że już na etapie kontraktowania liczba tych świadczeń jest mniejsza niż faktyczne potrzeby.
Jeszcze niedawno minister Kopacz publicznie obiecywała pieniądze za ponadlimitowe świadczenia usług medycznych. Teraz sprawa jak gdyby przycichła. Jak szpital, którym Pan zarządza, radzi sobie bez potrzebnych pieniędzy?
- Zgodnie z tym, co powiedział prezes NFZ Jacek Paszkiewicz i co potwierdza także podkarpacki oddział NFZ w Rzeszowie, jest to problem związany z zarządzaniem, a skoro tak, to w taki sposób trzeba go będzie rozwiązać. W tej sytuacji jesteśmy zmuszeni dostosować się do wyznaczonych limitów i ograniczyć liczbę przyjmowanych pacjentów. W ten sposób wydłuży się kolejka oczekujących bądź pacjenci będą wysyłani do innych placówek, które jeszcze nie przekroczyły limitów. Wprowadziliśmy już pewne ograniczenia na oddziałach neurologii i okulistyki. Przekroczenie mamy też na onkologii, głównie na radioterapii, ale tam nie wprowadzamy żadnych ograniczeń. Uważamy bowiem, że byłoby to postępowanie bardzo niewłaściwe zarówno w stosunku do pacjentów, jak i do nowo przyjętych lekarzy. Tym bardziej że dzięki wymianie akceleratora zaledwie w ciągu kilku miesięcy udało się zlikwidować kolejki oczekujących na leczenie. Jest to sprzęt zakupiony za pieniądze ministerstwa. Tak więc z jednej strony państwo wydaje grube miliony na aparaturę, która dzięki ludziom zaczyna pracować wreszcie tak jak powinna, nie ma kolejek na radioterapię, a z drugiej ogranicza pieniądze na jego funkcjonowanie, a tym samym ogranicza dostęp do leczenia. Nie przerwiemy zabiegów, bo byłoby to działanie wbrew interesowi publicznemu.
Jak przyjął Pan propozycję centrali NFZ, która radzi poszczególnym oddziałom regionalnym funduszu zmniejszyć umowy świadczeniodawcom, którzy nie zrealizowali kontraktów, a z pozyskanych w ten sposób środków zwiększyć umowy placówkom, które mają nadwykonania?
- Teoretycznie jest to jakieś wyjście, ale nie rozwiąże problemu. Jeżeliby tak zbilansować skale niewykonań i nadwykonań, to są to dwie zupełnie nieporównywalne wielkości. Zatem rozwiązanie problemu co do skali dałoby efekt czysto symboliczny. Ponadto nie można odbierać pieniędzy świadczeniodawcy, który na tę chwilę, po sześciu miesiącach roku, nie wykonał limitu, i odbierać mu środków, bo w drugim półroczu może wykonać umowę, a wtedy zabraknie mu pieniędzy. Przypomnę, że obowiązuje nas roczny okres rozliczeniowy, a obniżyć wartość umowy można tylko w drodze aneksu, który podpisują obie strony. Biorąc to pod uwagę, bardzo wątpliwe jest, by którykolwiek ze świadczeniodawców zgodził się na takie rozwiązanie, nawet jeżeli w tym momencie nie wykonuje planu w stu procentach. Jest to zatem pomysł utopijny, a nawet gdyby został zrealizowany, to ilość pozyskanych w ten sposób środków byłaby znikoma.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-07-21

Autor: wa