Polscy piłkarze mundial obejrzą w telewizji
Treść
Kiedy 11 października ubiegłego roku polscy piłkarze wygrywali w Chorzowie z Czechami, drzwi do mundialu w RPA stały otworem i nikt nie wyobrażał sobie nawet, że może dojść do katastrofy. A jednak przez dwanaście kolejnych miesięcy wydarzyło się najgorsze, Biało-Czerwoni potrafili znaleźć sposób jedynie na amatorów z San Marino i zakończyli eliminacje z poczuciem klęski totalnej.
Rok temu trybuny Stadionu Śląskiego wypełniły się tłumami kibiców, kolorowych, rozśpiewanych, pełnych wiary. Polacy, którzy walkę o paszporty do RPA rozpoczęli nieszczególnie, od remisu ze Słowenią, wznieśli się na wyżyny umiejętności, pokonując Czechów w stylu porównywalnym do historycznego, niezapomnianego zwycięstwa nad Portugalią. Bramki Pawła Brożka i Jakuba Błaszczykowskiego wywołały euforię, Leo Beenhakker znów triumfował. Nasi, w takiej formie, wydawali się być pewnym kandydatem do wyjazdu na mundial. Cztery dni później wszystko jednak runęło, choć jeszcze na pięć minut przed końcem wyjazdowego pojedynku ze Słowakami podopieczni Holendra prowadzili 1:0 i mieli wszystkie atuty w ręku. Gdyby ten wynik utrzymali - dziś zapewne bylibyśmy w zupełnie innych nastrojach. Być może cieszylibyśmy się z awansu. Ale tak nie jest. W ciągu kilku minut nasi zaprzepaścili cały dotychczasowy dorobek, fatalne kiksy nieporadnego Artura Boruca odebrały im niemal pewny sukces, i to był moment przełomowy. Krytyczny, od którego Polacy nie potrafili się już podnieść.
Porażka bolała, ale nie oznaczała jeszcze końca marzeń, nie odbierała szans. W marcu w Belfaście doszło jednak do kolejnej nieplanowanej katastrofy, po której morale drużyny ostatecznie upadło. Nasi przegrali z Irlandią Północną. Znów w roli głównej wystąpił Boruc, ale do jego poziomu dorównali też koledzy z pola. Reprezentacja znalazła się na dnie. Pobita, upokorzona, zdemolowana. Prysła gdzieś więź łącząca Beenhakkera z piłkarzami. Holender stracił panowanie nad grupą, a co gorsze - stracił też serce do pracy nad Wisłą. Kolejne miesiące wyglądały jak wegetacja. Drużyna na moment odbiła się, wygrywając 10:0 z San Marino, ale był to tylko promyk - nikły - nadziei, że coś jeszcze może drgnąć.
Paradoksalnie bowiem Polacy wciąż mieli szanse na awans! Nasza grupa eliminacyjna była słaba, bardzo słaba, zawodzili przeżywający kryzys Czesi, chimerycznie grali Słoweńcy. Niespodziewanie najrówniej prezentowali się Słowacy, ale - jak się okazało - i im przytrafiały się wpadki. Polacy tego nie wykorzystali. W beznadziejnym stylu zremisowali tylko w rewanżu z Irlandią. Bez stylu, pasji i zaangażowania przegrali w Mariborze ze Słowenią. W tym drugim spotkaniu wyglądali jak grupa buntowników, kontestatorów, bojkotujących kogoś lub coś. Czas Beenhakkera dobiegł końca - selekcjoner został zdymisjonowany. Zastąpił go Stefan Majewski, pupil i faworyt wierchuszek PZPN. Na razie tymczasowo, być może na stałe, bo najważniejsze osoby w centrali pozytywnie wypowiadały się o jego debiucie w Pradze. Chwaliły pomysłowo wykonywane rzuty rożne, z których biła jakaś myśl. Nie zauważały stylu, a raczej kompletnego braku stylu i taktycznej myśli.
A następca Beenhakkera, ten prawdziwy, nie na chwilę, ale na stałe, będzie jednym z najważniejszych trenerów w historii polskiej piłki. Człowiekiem, który dostanie za zadanie przygotować drużynę narodową do finałów Euro 2012, który weźmie na siebie odpowiedzialność za wynik. Tu nie ma miejsca na pomyłkę, tymczasowość. Trzeba postawić na kogoś, kto będzie potrafił tchnąć w zawodników wiarę i pasję, zbudować drużynę zdolną na mistrzostwach nie tylko się pokazać, rozegrać trzy mecze i później przyglądać się z zazdrością, jak rywalizują inni, ale i powalczyć o coś więcej. Skutecznie. Wybór nie może być przypadkowy, nie może być ryzykancki, ponieważ nowy selekcjoner przez trzy (!) lata nie zostanie wiarygodnie zweryfikowany. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale najbliższy mecz o stawkę, punkty, Biało-Czerwoni rozegrają dopiero w czerwcu 2012 roku, na inauguracji mistrzostw Europy! Nie wystąpią w mundialu, nie będą bić się w eliminacjach do Euro. Przez ten czas, długi czas, drużyna będzie grała tylko i wyłącznie towarzysko. Dlatego przy wyborze selekcjonera trzeba trafić w dziesiątkę.
Dziś przeżywamy jeszcze nieudaną walkę o paszporty do RPA. Jedną, drugą, trzecią porażkę, po których wszyscy mieliśmy ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię. Atmosfera i klimat wokół reprezentacji, wokół piłki w ogóle, jest straszna. Kibice, nie mogąc doczekać się zmian, światełka - nawet w tunelu, organizują akcje protestacyjne, które z każdym dniem nabierają rozmachu. Euro 2012 wydaje się odległą perspektywą, ale trzy lata miną szybko. Czy doczekamy się przez ten czas zespołu na miarę finałów, prowadzonego nie przez faworyta jednego czy drugiego działacza, tylko fachowca z krwi i kości? Chcielibyśmy w to wierzyć.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-10-15
Autor: wa