Potrzebna diagnoza, nie rytuał polityczny
Treść
Z prof. Witoldem Modzelewskim, prezesem Instytutu Studiów Podatkowych, byłym wiceministrem finansów, rozmawia Małgorzata Goss
Rząd odkłada na lipiec nowelizację tegorocznego budżetu, a jednocześnie - nie znając kształtu nowelizacji - pracuje nad założeniami do ustawy budżetowej na przyszły rok. To normalna kolejność?
- Częściowo jest to wynik terminów ustawowych, bo to one narzuciły ten dziwny sposób postępowania. Rząd sam mówi, że dopiero po półroczu może dokonać oceny kondycji finansów publicznych, a zwłaszcza dochodów i wydatków budżetu państwa, a z drugiej strony - jest związany terminami i już teraz musi sformułować prognozę na rok następny, która w tej sytuacji niejako z natury jest obciążona błędem. Nieprzemyślane prawo skazuje nas na błędne prognozy.
Jaką wartość będą miały założenia budżetowe na przyszły rok?
- Jeśli byłbym złośliwy, to powiedziałbym, że taką samą wartość jak prognoza na ten rok. Ten rok jest "rokiem błędnych prognoz", zresztą nie tylko w naszym kraju. Jeśli chodzi o uchwalony pół roku temu budżet, to wszyscy na czele z jego autorami wiedzieli, że uchwalają prognozę dochodów (bo to o nią głównie chodzi) na podstawie urojonych, nieprawdziwych założeń makroekonomicznych. Czy to nas nie powinno czegoś nauczyć? A może mamy do czynienia raczej z pewnym rytuałem politycznym niż rzeczywistą diagnozą? Powinniśmy się nauczyć pokory wobec rzeczywistości. Skoro nie sprawdzają się optymistyczne przewidywania, to postarajmy się być realistami. Realizm w wykonaniu ministra finansów jest cnotą.
O przyszłorocznym budżecie przesądzi tegoroczny. Jak wygląda obecny budżet?
- Tak jak zapowiadaliśmy kilka miesięcy temu. Teraz już wszyscy, niezależnie od poglądów, przyjęli to do wiadomości. Jeśli chcielibyśmy utrzymać deficyt na planowanym poziomie przy tych dochodach, które zrealizujemy - my tego budżetu po prostu nie wykonamy. Stoimy przed wyborem: albo bardzo istotnie ograniczyć wydatki, albo zwiększyć deficyt. A że politycy nie są zdolni do tego, żeby zwiększyć deficyt, więc czekają nas redukcje wydatków. I to już następuje. Wykonamy coś zupełnie innego, niż planowaliśmy.
Rząd chce zwiększyć dochody budżetowe, sięgając do dywidend ze spółek skarbowych...
- Ma do tego święte prawo w sensie właścicielskim, ale to nie jest ruch na miarę potrzeb. Tą drogą nie zwiększymy wpływów budżetowych w sposób istotny. To krok, który nie dość, że nie rozwiązuje problemu, to jeszcze tworzy następne. Ci, którzy bronią PKO BP i innych spółek przed poborem dywidendy, mają swoje argumenty i warto je uszanować. Nie stwarzajmy sobie nowych problemów, bo te zmuszą nas w przyszłości do jeszcze większych wydatków.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-06-16
Autor: wa