Prawdziwe oblicze Platformy
Treść
Gdy z górą dwa lata temu władzę w Polsce przejmowała Platforma Obywatelska, chór jej akolitów radośnie obwieszczał, że oto nadchodzi era "rządów miłości", że oto państwem będą kierować ludzie, którym bliskie są idee wolności osobistej człowieka, liberalizmu gospodarczego, którzy wyrwą Polskę z objęć "PiS-owskiego totalitaryzmu". Ale na półmetku kadencji rządu i parlamentu nawet zwolennicy PO muszą czuć przynajmniej niedosyt i rozczarowanie, bo Donald Tusk, jego ministrowie, posłowie i senatorowie zawodzą. Wolnościowa Platforma nie wzdraga się bowiem przed podejmowaniem inicjatyw pachnących totalitaryzmem: cenzurą, nielegalną walką (przy pomocy służb specjalnych, policji i prokuratury) z opozycją, ograniczaniem praw obywatelskich.
Zamiast poszerzania wolności gospodarczej mamy jej ograniczanie. Zamiast troski o wolność słowa, mamy poprawność polityczną i walkę o dobre imię "autorytetów". Zamiast umacniania państwa, mamy jego postępujący rozkład. Tę wyliczankę można by, niestety, ciągnąć znacznie dłużej. Słowem, Platforma nie tylko zerwała z ideą budowania IV Rzeczypospolitej (cokolwiek pod tym pojęciem teraz rozumiemy), ale zerwała nawet ze swoimi sztandarowymi hasłami programowymi zgłaszanymi przy okazji każdych wyborów, którymi się jeszcze niedawno szczyciła.
Niewątpliwie nawet osoby, które nie były zwolennikami PO i nie głosowały na tę partię w ostatnich czy wcześniejszych wyborach, spodziewały się czegoś więcej po Tusku i jego kolegach. Spodziewały się, że część szczytnych haseł, które podnosili przed wyborami zostaną zrealizowane i przynajmniej taka będzie korzyść z ich rządów. Tymczasem cały projekt liberalnej Platformy legł w gruzach i partia ta stała się partią władzy ze wszystkimi tego negatywnymi (niestety, głównie takimi) konsekwencjami.
"Liberalne" swobody obywatelskie
Platforma zawsze reklamowała się jako partia, która ceni swobody obywatelskie. Ileż to ostrych słów krytyki padło pod adresem PiS, które miało rzekomo te swobody podczas swoich rządów ograniczać. A z czym mamy dziś do czynienia? Kilkanaście służb państwowych, które nas podsłuchują bez kontroli ze strony rządu. Mamy prawo więc podejrzewać, że wiele spośród tych podsłuchów może być prowadzonych nielegalnie, skoro nawet sędziowie przyznają, że niemal automatycznie akceptują wnioski o "kontrolę rozmów telefonicznych". Dopiero po wybuchu afery z wykorzystaniem podsłuchów dziennikarzy w procesie cywilnym wiceszefa ABW Jacka Mąki premier poszedł po rozum do głowy i zapowiedział ściślejszą kontrolę i monitoring w tej dziedzinie. Tylko czy nie skończy się na słowach?
O tym, jak rząd i partia Tuska cenią nasze swobody obywatelskie, świadczy także projekt uruchomienia nowej bazy, a w zasadzie superbazy danych o Polakach (tzw. PESEL 2). Na czym polega jego niebezpieczeństwo? Na totalnej inwigilacji. Otóż rząd chce, aby od 2011 roku w jednym miejscu znalazły się wszystkie informacje, jakie na nasz temat gromadzą różne urzędy i instytucje, niekoniecznie tylko państwowe: a więc skarbówka, policja, ZUS, NFZ, KRUS, urzędy gminne i powiatowe, banki, zakłady energetyczne i firmy telekomunikacyjne. Wiele danych, np. na temat naszej sytuacji materialnej, rodzinnej, zdrowotnej, ma być zebranych podczas spisu powszechnego, jaki planowany jest właśnie na 2011 rok. I choć rząd i Główny Urząd Statystyczny zapewniają, że dane te zostaną wykorzystane tylko do opracowań statystycznych, a arkusze indywidualne zostaną zniszczone, to zaczynamy mieć obawy, czy jednak władza nie ulegnie pokusie, aby co nieco na nasz temat sobie zachować. I wyobraźmy sobie, że ktoś ma dostęp do takiej potężnej bazy danych: wpisuje jedno nazwisko i wszystko wie o człowieku: jaki ma majątek, jakie zadłużenie, ile posiada dzieci, czy jest rozwiedziony, czy poważnie choruje, czy ma na koncie jakieś mandaty, grzywny, czy regularnie płaci za prąd, wodę, telefon, jakiego - wreszcie - jest wyznania. Jakież to ułatwienie dla służb specjalnych i policji w kontrolowaniu obywateli, a jakaż wygoda dla różnego rodzaju mafii, które dostałyby w swoje ręce tego rodzaju spis. Albo nasz pracodawca lub ubezpieczyciel...
Inny przykład swobód obywatelskich ? la PO. Ileż to drwiących komentarzy padało pod adresem poprzedniego rządu i premiera, który nie miał prawa jazdy, więc nie rozumiał kierowców, i zamiast budowania nowych dróg postanowił postawić w całym kraju 1200 fotoradarów. Ale Platforma wcale z tego projektu nie zrezygnowała, a nawet go twórczo rozwinęła, proponując w nowym kodeksie drogowym zaostrzenie przepisów dotyczących prędkości i kar za jej przekraczanie. Wielu ekspertów wątpi w skuteczność fotoradarów, a nawet twierdzą, że powodują one wzrost zagrożenia wypadkami przez nagłe hamowanie przed radarem czy też rozwijanie nadmiernych prędkości po minięciu takiego urządzenia, aby nadrobić uciekający czas. Zresztą nie o względy bezpieczeństwa tu chodzi (te poprawiłyby najlepiej nowe drogi, a tych rząd buduje niewiele), ale o zwykłe wyciąganie pieniędzy od kierowców. A jak z kolei pogodzić z ideą ochrony własności prywatnej przepis, że policja może zabrać samochód kierowcy, który uchyla się od płacenia mandatów, i go zwyczajnie zlicytować, nawet jeśli samochód, którym jechał, jest pożyczony i nie należy do niego? Toż to komunizm w czystej postaci, a nie liberalizm.
PO wolności słowa
To, co najbardziej przeczy liberalizmowi deklarowanemu przez PO, to łamanie zasady wolności słowa i wolności badań naukowych. Przecież to miało wyróżniać liberała od konserwatysty, że dla pierwszego wolność słowa to wartość absolutna, której państwo nie może ograniczać. Ale piękne hasła nic nie kosztują. Gdy jednak historycy zajęli się dogłębnym badaniem przeszłości Lecha Wałęsy, zaraz Platforma, na czele z Donaldem Tuskiem, zaczęła odbierać im prawo głosu i prawo do prowadzenia takich badań. Wałęsa stał się "świętą krową", której nikt nie mógł tknąć. Tusk groził nawet rozwiązaniem IPN za wydanie książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka. Jeszcze większe gromy spadły na Pawła Zyzaka, gdy odważył się napisać biografię Wałęsy, ale obiektywną, nie hagiograficzną, miejscami bolesną dla byłego prezydenta. Uniwersytet Jagielloński, gdzie Zyzak bronił pracy magisterskiej, miał zostać poddany kontroli ministerstwa nauki. Kontrola została odwołana, gdy okazało się, że skompromitowałaby tylko rząd, premiera i minister Barbarę Kudrycką. Oczywiście nikt w PO, na czele z premierem, nie widział nic niestosownego w tym, że wywołano ducha cenzury, która miała zginąć razem z upadkiem komuny. Szef rządu chciał zabronić historykom badania przeszłości, choć sam z wykształcenia jest też historykiem. Ale najwidoczniej teraz uznał, że on będzie wytyczał ramy "prawdy historycznej".
O tym, że zarówno wolność słowa, jak i niezależne media przeszkadzają Platformie, świadczy też to, co się działo i dzieje wokół TVP i Polskiego Radia. Ponieważ komercyjne stacje w zdecydowanej większości stoją za PO, to rząd postanowił osłabić, jak tylko się da, media publiczne, skoro nie udała się próba ich przejęcia. Każdy, nawet potencjalnie nieprawomyślny w opinii rządu głos musi zostać zakneblowany - o wiele łatwiej jest wtedy budować jednolity "przekaz medialny" dla Narodu. Temu samemu celowi służy podważanie niezależności gazet, które odważają się skrytykować rząd lub PO, nazywając je "PiS-owskimi biuletynami", choć oczywiście tych, które chwalą Tuska, nikt nie nazywa "platformerskimi biuletynami". A jeśli ktoś ujawni aferę, która uderza w PO, to nie jest uważany za rzetelnego dziennikarza kontrolującego władze, ale za osobę, która np. pisze to, co "przyniesie jej CBA". Czy tak media w demokratycznym ponoć kraju ocenia liberalna partia, której podobno bliskie są idee wolności słowa, przekonań, konkurencji w sferze poglądów?
Gdzie ta wolność gospodarcza?
Platforma obiecywała przedsiębiorcom, że pod jej rządami ich życie stanie się łatwiejsze, ale na obietnicach się znowu skończyło. Miało być "jedno okienko", ale osoba rejestrująca i prowadząca działalność gospodarczą nadal musi borykać się z koniecznością wędrówki po urzędach. Miało być uproszczenie wielu przepisów i zniesienie tych najbardziej absurdalnych, a nadal mamy rozrost biurokracji, zmienne i dowolnie interpretowane prawo podatkowe, wolno działające sądy gospodarcze, dziesiątki koncesji i zezwoleń, które trzeba uzyskać, by otworzyć firmę, a potem je co jakiś czas odnawiać. Przedsiębiorca, zwłaszcza drobny i średni, ma naprawdę ciężkie życie, jest zdany na kaprys urzędników, którzy jedną decyzją mogą go pozbawić dorobku życia, a to właśnie takie firmy decydują o kondycji naszej gospodarki. I gdy rząd nie wspiera rodzimego biznesu, lekką ręką jest gotów wesprzeć wielki koncern, jakim jest Opel, kwotą ok. 2 mld złotych. Taki ruch wywołał nawet protest Centrum im. Adama Smitha propagującego w Polsce idee liberalnego i wolnościowego kapitalizmu. Centrum wskazało, że oznacza to pomoc państwa w wysokości 500 tys. zł na jedno miejsce pracy w Oplu w Polsce - na taką hojność ze strony państwa żaden rodzimy przedsiębiorca nie ma co liczyć.
Platforma wiele mówi o poszanowaniu własności, ale dotąd niewiele zrobiła także w kwestii rozwiązania sprawy reprywatyzacji, co również rzutuje na gospodarkę, bo nierozwiązane sprawy własnościowe blokują nie tylko inwestycje przemysłowe czy komunalne, ale również przeszkadzają w sprzedaży rolnikom części państwowej ziemi.
Ale co tam reprywatyzacja, rząd właśnie zabiera się za nasze emerytury, bo chce zmniejszyć o ponad połowę pulę pieniędzy, jaka z naszych składek jest przekazywana do otwartych funduszy emerytalnych. Te pieniądze mają trafić do ZUS. To prawda, że premier Jerzy Buzek "nabił nas w butelkę", uruchamiając w 1999 roku reformę emerytalną, bo oszczędzanie w OFE wcale nie gwarantuje nam po latach godziwej emerytury. Ale przynajmniej wiemy, że z lepszym lub gorszym skutkiem fundusz te nasze oszczędności pomnaża, że są one na naszym indywidualnym koncie. Należało oczywiście zastanowić się nad usprawnieniem tego systemu, rozstrzygnąć na naszą korzyść kwestie dziedziczenia kwot zgromadzonych w OFE, a nie wywracać wszystkiego do góry nogami. Bo gdy te pieniądze, które teraz szły do OFE, weźmie ZUS, to staną się one czysto wirtualne, gdyż zostaną przeznaczone na bieżącą wypłatę świadczeń. Za 10, 20 czy 30 lat państwo rozłoży ręce, powie, że pieniędzy nie ma i nie dostaniemy nawet tych niskich emerytur.
Słabe państwo
Platforma i Donald Tusk krytykowali rzekome rozbudowanie struktur państwa za poprzednich rządów, co powodowało, że państwo było zbyt silne w stosunku do obywatela. Ale jak pokazuje to, co wcześniej opisaliśmy, za rządów PO wcale nie jest lepiej, a nawet gorzej. Gorzej, bo premier i rząd nie panują nad państwem. Służby specjalne robią, co chcą, bo osłabiła się nad nimi kontrola rządu: premier nie ma pełnomocnika ds. służb specjalnych, ponieważ Jacek Cichocki nie ma po pierwsze, takich uprawnień, jak jego poprzednicy, ani doświadczenia, a premier Tusk woli się od tego trzymać z daleka, uznając, że wystarczy wyrzucić ludzi z PiS i postawić na czele służb swoich i już będzie dobrze.
Słabnie także nasza pozycja międzynarodowa, ponieważ nie prowadzimy własnej, niezależnej polityki zagranicznej, ale czekamy na to, co zrobią UE lub USA. Jeszcze gorzej, że obecny rząd doprowadził do tego, iż Polska jest właściwie krajem bezbronnym. Likwidacja poboru do wojska, która miała być dowodem na jego profesjonalizację, okazało się tylko chwytem pijarowskim, bo jego skutki są dla naszej obronności opłakane. Według oficjalnych danych Ministerstwa Obrony Narodowej, w naszych siłach zbrojnych służy ponad 95 tys. żołnierzy. Ale wśród nich jest 139 generałów, ponad 22,5 tys. oficerów, blisko 42 tys. podoficerów i tylko niespełna 29 tys. szeregowców. Z tego wniosek, że na jednego generała i oficera przypada tylko 1,23 szeregowego. Natomiast jeśli doliczymy do kadry dowódczej podoficerów (to oni na co dzień szkolą i dowodzą szeregowcami), to okaże się, że na jednego żołnierza z "kadry kierowniczej" przypada mniej niż pół szeregowca. To tak, jakby w zakładzie pracy liczba prezesów, dyrektorów, kierowników i brygadzistów przewyższała dwukrotnie liczbę szeregowych pracowników. Przecież taki zakład musiałby błyskawicznie zbankrutować. Pamiętając przy tym, że najlepsza część naszej armii jest wysyłana na misje zagraniczne, nasuwa się smutny wniosek, że nasze wojsko utraciło możliwości obrony terytorium kraju przed potencjalnym agresorem.
Tak więc dwa lata rządów koalicji Platformy Obywatelskiej z Polskim Stronnictwem Ludowym wyglądają słabo. I to głównie za sprawą PO jako silniejszego partnera w tym układzie. Mamy słabe państwo w tych dziedzinach, gdzie powinno być silne, a silne tam, gdzie powinno swoją władzę ograniczyć. PO miała wyeliminować wszelkie cechy państwa autokratycznego, jakie ponoć wprowadzili poprzednicy, ale zamiast tego - wręcz te tendencje wzmocniła. Czy tylko dlatego, że rządzi nami oficjalnie "partia liberalna", mamy wierzyć, że to dla naszego dobra?
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2009.11.10
Zamiast poszerzania wolności gospodarczej mamy jej ograniczanie. Zamiast troski o wolność słowa, mamy poprawność polityczną i walkę o dobre imię "autorytetów". Zamiast umacniania państwa, mamy jego postępujący rozkład. Tę wyliczankę można by, niestety, ciągnąć znacznie dłużej. Słowem, Platforma nie tylko zerwała z ideą budowania IV Rzeczypospolitej (cokolwiek pod tym pojęciem teraz rozumiemy), ale zerwała nawet ze swoimi sztandarowymi hasłami programowymi zgłaszanymi przy okazji każdych wyborów, którymi się jeszcze niedawno szczyciła.
Niewątpliwie nawet osoby, które nie były zwolennikami PO i nie głosowały na tę partię w ostatnich czy wcześniejszych wyborach, spodziewały się czegoś więcej po Tusku i jego kolegach. Spodziewały się, że część szczytnych haseł, które podnosili przed wyborami zostaną zrealizowane i przynajmniej taka będzie korzyść z ich rządów. Tymczasem cały projekt liberalnej Platformy legł w gruzach i partia ta stała się partią władzy ze wszystkimi tego negatywnymi (niestety, głównie takimi) konsekwencjami.
"Liberalne" swobody obywatelskie
Platforma zawsze reklamowała się jako partia, która ceni swobody obywatelskie. Ileż to ostrych słów krytyki padło pod adresem PiS, które miało rzekomo te swobody podczas swoich rządów ograniczać. A z czym mamy dziś do czynienia? Kilkanaście służb państwowych, które nas podsłuchują bez kontroli ze strony rządu. Mamy prawo więc podejrzewać, że wiele spośród tych podsłuchów może być prowadzonych nielegalnie, skoro nawet sędziowie przyznają, że niemal automatycznie akceptują wnioski o "kontrolę rozmów telefonicznych". Dopiero po wybuchu afery z wykorzystaniem podsłuchów dziennikarzy w procesie cywilnym wiceszefa ABW Jacka Mąki premier poszedł po rozum do głowy i zapowiedział ściślejszą kontrolę i monitoring w tej dziedzinie. Tylko czy nie skończy się na słowach?
O tym, jak rząd i partia Tuska cenią nasze swobody obywatelskie, świadczy także projekt uruchomienia nowej bazy, a w zasadzie superbazy danych o Polakach (tzw. PESEL 2). Na czym polega jego niebezpieczeństwo? Na totalnej inwigilacji. Otóż rząd chce, aby od 2011 roku w jednym miejscu znalazły się wszystkie informacje, jakie na nasz temat gromadzą różne urzędy i instytucje, niekoniecznie tylko państwowe: a więc skarbówka, policja, ZUS, NFZ, KRUS, urzędy gminne i powiatowe, banki, zakłady energetyczne i firmy telekomunikacyjne. Wiele danych, np. na temat naszej sytuacji materialnej, rodzinnej, zdrowotnej, ma być zebranych podczas spisu powszechnego, jaki planowany jest właśnie na 2011 rok. I choć rząd i Główny Urząd Statystyczny zapewniają, że dane te zostaną wykorzystane tylko do opracowań statystycznych, a arkusze indywidualne zostaną zniszczone, to zaczynamy mieć obawy, czy jednak władza nie ulegnie pokusie, aby co nieco na nasz temat sobie zachować. I wyobraźmy sobie, że ktoś ma dostęp do takiej potężnej bazy danych: wpisuje jedno nazwisko i wszystko wie o człowieku: jaki ma majątek, jakie zadłużenie, ile posiada dzieci, czy jest rozwiedziony, czy poważnie choruje, czy ma na koncie jakieś mandaty, grzywny, czy regularnie płaci za prąd, wodę, telefon, jakiego - wreszcie - jest wyznania. Jakież to ułatwienie dla służb specjalnych i policji w kontrolowaniu obywateli, a jakaż wygoda dla różnego rodzaju mafii, które dostałyby w swoje ręce tego rodzaju spis. Albo nasz pracodawca lub ubezpieczyciel...
Inny przykład swobód obywatelskich ? la PO. Ileż to drwiących komentarzy padało pod adresem poprzedniego rządu i premiera, który nie miał prawa jazdy, więc nie rozumiał kierowców, i zamiast budowania nowych dróg postanowił postawić w całym kraju 1200 fotoradarów. Ale Platforma wcale z tego projektu nie zrezygnowała, a nawet go twórczo rozwinęła, proponując w nowym kodeksie drogowym zaostrzenie przepisów dotyczących prędkości i kar za jej przekraczanie. Wielu ekspertów wątpi w skuteczność fotoradarów, a nawet twierdzą, że powodują one wzrost zagrożenia wypadkami przez nagłe hamowanie przed radarem czy też rozwijanie nadmiernych prędkości po minięciu takiego urządzenia, aby nadrobić uciekający czas. Zresztą nie o względy bezpieczeństwa tu chodzi (te poprawiłyby najlepiej nowe drogi, a tych rząd buduje niewiele), ale o zwykłe wyciąganie pieniędzy od kierowców. A jak z kolei pogodzić z ideą ochrony własności prywatnej przepis, że policja może zabrać samochód kierowcy, który uchyla się od płacenia mandatów, i go zwyczajnie zlicytować, nawet jeśli samochód, którym jechał, jest pożyczony i nie należy do niego? Toż to komunizm w czystej postaci, a nie liberalizm.
PO wolności słowa
To, co najbardziej przeczy liberalizmowi deklarowanemu przez PO, to łamanie zasady wolności słowa i wolności badań naukowych. Przecież to miało wyróżniać liberała od konserwatysty, że dla pierwszego wolność słowa to wartość absolutna, której państwo nie może ograniczać. Ale piękne hasła nic nie kosztują. Gdy jednak historycy zajęli się dogłębnym badaniem przeszłości Lecha Wałęsy, zaraz Platforma, na czele z Donaldem Tuskiem, zaczęła odbierać im prawo głosu i prawo do prowadzenia takich badań. Wałęsa stał się "świętą krową", której nikt nie mógł tknąć. Tusk groził nawet rozwiązaniem IPN za wydanie książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka. Jeszcze większe gromy spadły na Pawła Zyzaka, gdy odważył się napisać biografię Wałęsy, ale obiektywną, nie hagiograficzną, miejscami bolesną dla byłego prezydenta. Uniwersytet Jagielloński, gdzie Zyzak bronił pracy magisterskiej, miał zostać poddany kontroli ministerstwa nauki. Kontrola została odwołana, gdy okazało się, że skompromitowałaby tylko rząd, premiera i minister Barbarę Kudrycką. Oczywiście nikt w PO, na czele z premierem, nie widział nic niestosownego w tym, że wywołano ducha cenzury, która miała zginąć razem z upadkiem komuny. Szef rządu chciał zabronić historykom badania przeszłości, choć sam z wykształcenia jest też historykiem. Ale najwidoczniej teraz uznał, że on będzie wytyczał ramy "prawdy historycznej".
O tym, że zarówno wolność słowa, jak i niezależne media przeszkadzają Platformie, świadczy też to, co się działo i dzieje wokół TVP i Polskiego Radia. Ponieważ komercyjne stacje w zdecydowanej większości stoją za PO, to rząd postanowił osłabić, jak tylko się da, media publiczne, skoro nie udała się próba ich przejęcia. Każdy, nawet potencjalnie nieprawomyślny w opinii rządu głos musi zostać zakneblowany - o wiele łatwiej jest wtedy budować jednolity "przekaz medialny" dla Narodu. Temu samemu celowi służy podważanie niezależności gazet, które odważają się skrytykować rząd lub PO, nazywając je "PiS-owskimi biuletynami", choć oczywiście tych, które chwalą Tuska, nikt nie nazywa "platformerskimi biuletynami". A jeśli ktoś ujawni aferę, która uderza w PO, to nie jest uważany za rzetelnego dziennikarza kontrolującego władze, ale za osobę, która np. pisze to, co "przyniesie jej CBA". Czy tak media w demokratycznym ponoć kraju ocenia liberalna partia, której podobno bliskie są idee wolności słowa, przekonań, konkurencji w sferze poglądów?
Gdzie ta wolność gospodarcza?
Platforma obiecywała przedsiębiorcom, że pod jej rządami ich życie stanie się łatwiejsze, ale na obietnicach się znowu skończyło. Miało być "jedno okienko", ale osoba rejestrująca i prowadząca działalność gospodarczą nadal musi borykać się z koniecznością wędrówki po urzędach. Miało być uproszczenie wielu przepisów i zniesienie tych najbardziej absurdalnych, a nadal mamy rozrost biurokracji, zmienne i dowolnie interpretowane prawo podatkowe, wolno działające sądy gospodarcze, dziesiątki koncesji i zezwoleń, które trzeba uzyskać, by otworzyć firmę, a potem je co jakiś czas odnawiać. Przedsiębiorca, zwłaszcza drobny i średni, ma naprawdę ciężkie życie, jest zdany na kaprys urzędników, którzy jedną decyzją mogą go pozbawić dorobku życia, a to właśnie takie firmy decydują o kondycji naszej gospodarki. I gdy rząd nie wspiera rodzimego biznesu, lekką ręką jest gotów wesprzeć wielki koncern, jakim jest Opel, kwotą ok. 2 mld złotych. Taki ruch wywołał nawet protest Centrum im. Adama Smitha propagującego w Polsce idee liberalnego i wolnościowego kapitalizmu. Centrum wskazało, że oznacza to pomoc państwa w wysokości 500 tys. zł na jedno miejsce pracy w Oplu w Polsce - na taką hojność ze strony państwa żaden rodzimy przedsiębiorca nie ma co liczyć.
Platforma wiele mówi o poszanowaniu własności, ale dotąd niewiele zrobiła także w kwestii rozwiązania sprawy reprywatyzacji, co również rzutuje na gospodarkę, bo nierozwiązane sprawy własnościowe blokują nie tylko inwestycje przemysłowe czy komunalne, ale również przeszkadzają w sprzedaży rolnikom części państwowej ziemi.
Ale co tam reprywatyzacja, rząd właśnie zabiera się za nasze emerytury, bo chce zmniejszyć o ponad połowę pulę pieniędzy, jaka z naszych składek jest przekazywana do otwartych funduszy emerytalnych. Te pieniądze mają trafić do ZUS. To prawda, że premier Jerzy Buzek "nabił nas w butelkę", uruchamiając w 1999 roku reformę emerytalną, bo oszczędzanie w OFE wcale nie gwarantuje nam po latach godziwej emerytury. Ale przynajmniej wiemy, że z lepszym lub gorszym skutkiem fundusz te nasze oszczędności pomnaża, że są one na naszym indywidualnym koncie. Należało oczywiście zastanowić się nad usprawnieniem tego systemu, rozstrzygnąć na naszą korzyść kwestie dziedziczenia kwot zgromadzonych w OFE, a nie wywracać wszystkiego do góry nogami. Bo gdy te pieniądze, które teraz szły do OFE, weźmie ZUS, to staną się one czysto wirtualne, gdyż zostaną przeznaczone na bieżącą wypłatę świadczeń. Za 10, 20 czy 30 lat państwo rozłoży ręce, powie, że pieniędzy nie ma i nie dostaniemy nawet tych niskich emerytur.
Słabe państwo
Platforma i Donald Tusk krytykowali rzekome rozbudowanie struktur państwa za poprzednich rządów, co powodowało, że państwo było zbyt silne w stosunku do obywatela. Ale jak pokazuje to, co wcześniej opisaliśmy, za rządów PO wcale nie jest lepiej, a nawet gorzej. Gorzej, bo premier i rząd nie panują nad państwem. Służby specjalne robią, co chcą, bo osłabiła się nad nimi kontrola rządu: premier nie ma pełnomocnika ds. służb specjalnych, ponieważ Jacek Cichocki nie ma po pierwsze, takich uprawnień, jak jego poprzednicy, ani doświadczenia, a premier Tusk woli się od tego trzymać z daleka, uznając, że wystarczy wyrzucić ludzi z PiS i postawić na czele służb swoich i już będzie dobrze.
Słabnie także nasza pozycja międzynarodowa, ponieważ nie prowadzimy własnej, niezależnej polityki zagranicznej, ale czekamy na to, co zrobią UE lub USA. Jeszcze gorzej, że obecny rząd doprowadził do tego, iż Polska jest właściwie krajem bezbronnym. Likwidacja poboru do wojska, która miała być dowodem na jego profesjonalizację, okazało się tylko chwytem pijarowskim, bo jego skutki są dla naszej obronności opłakane. Według oficjalnych danych Ministerstwa Obrony Narodowej, w naszych siłach zbrojnych służy ponad 95 tys. żołnierzy. Ale wśród nich jest 139 generałów, ponad 22,5 tys. oficerów, blisko 42 tys. podoficerów i tylko niespełna 29 tys. szeregowców. Z tego wniosek, że na jednego generała i oficera przypada tylko 1,23 szeregowego. Natomiast jeśli doliczymy do kadry dowódczej podoficerów (to oni na co dzień szkolą i dowodzą szeregowcami), to okaże się, że na jednego żołnierza z "kadry kierowniczej" przypada mniej niż pół szeregowca. To tak, jakby w zakładzie pracy liczba prezesów, dyrektorów, kierowników i brygadzistów przewyższała dwukrotnie liczbę szeregowych pracowników. Przecież taki zakład musiałby błyskawicznie zbankrutować. Pamiętając przy tym, że najlepsza część naszej armii jest wysyłana na misje zagraniczne, nasuwa się smutny wniosek, że nasze wojsko utraciło możliwości obrony terytorium kraju przed potencjalnym agresorem.
Tak więc dwa lata rządów koalicji Platformy Obywatelskiej z Polskim Stronnictwem Ludowym wyglądają słabo. I to głównie za sprawą PO jako silniejszego partnera w tym układzie. Mamy słabe państwo w tych dziedzinach, gdzie powinno być silne, a silne tam, gdzie powinno swoją władzę ograniczyć. PO miała wyeliminować wszelkie cechy państwa autokratycznego, jakie ponoć wprowadzili poprzednicy, ale zamiast tego - wręcz te tendencje wzmocniła. Czy tylko dlatego, że rządzi nami oficjalnie "partia liberalna", mamy wierzyć, że to dla naszego dobra?
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2009.11.10
Autor: wa