Robię w życiu to, co kocham
Treść
Z Markiem Wiatrem, śpiewakiem i malarzem, z okazji benefisu i 25-lecia pracy artystycznej rozmawia Małgorzata Pabis
Panie Marku, czym dla artysty jest benefis?
- Myślę, że jest podsumowaniem dorobku artystycznego, przebytej drogi twórczej na przestrzeni kilkunastu lat, a w moim przypadku jubileuszem zarówno wokalnym, malarskim, jak również menedżerskim. Skłania zapewne do refleksji i zadumy nad dokonaniami.
Która miłość przyszła najwcześniej - do malarstwa czy do muzyki?
- Zdecydowanie do malarstwa. Malowałem od dziecka. Fascynował mnie polski pejzaż. W liceum chodziłem na prywatne lekcje do krośnieńskiego malarza - Stanisława Kochanka, z którym to związała mnie wieloletnia przyjaźń. Nauczył mnie wszystkiego, co potrafię w malarstwie. Byłem przez rok także wolnym słuchaczem w pracowni Alojzego Siwickiego.
Przyszedł jednak moment, gdy z decydował się Pan poświęcić muzyce...
- O dziwo, pamiętam to bardzo dokładnie. Oglądałem telewizję i usłyszałam arię Stefana z opery "Straszny dwór" Stanisława Moniuszki w znakomitym wykonaniu Bogdana Paprockiego. I zakochałem się w muzyce operowej. Pojechałem na przesłuchanie do Krakowa, do prof. Heleny Łazarskiej, która przygotowała mnie do egzaminu. Studia ukończyłem w klasie prof. Heleny Szubert-Słysz, jeździłem również na kursy mistrzowskie do Weimaru do Pawła Lisicjana. Tam też otrzymałem pierwsze propozycje z niemieckich teatrów i Teatru Wielkiego w Moskwie.
Jednak Pan z nich nie skorzystał. Czy dziś nie żałuje Pan takiej decyzji?
- Miałem już wtedy rodzinę, żonę i dzieci. Coś trzeba w życiu wybrać. Ja wybrałem to drugie. Nie przeszkadza mi to realizować się jako artysta, wiele koncertuję, prowadzę szkołę wokalno-aktorską, organizuję festiwale i - co więcej - mogę poświęcić się malarstwu, które kocham na równi ze śpiewem.
Czy czuje się Pan spełniony jako artysta?
- Myślę, że tak. Wydaje mi się, że robiłem i robię w życiu to, co kocham i to jest najważniejsze. Śpiewałem i śpiewam wiele koncertów w kraju i za granicą. Miałem ponad 30 wystaw malarstwa, organizuję kursy mistrzowskie dla śpiewaków, a obecnie jestem dyrektorem artystycznym Polskiego Festiwalu Narodowego w Żarnowcu, który sprawia mi ogromną satysfakcję, bo to w końcu wyjątkowe miejsce i tak bliskie sercu każdego Polaka.
Czy dom rodzinny pełen tradycji patriotycznych i miłości do sztuki miał zasadnicze znaczenie przy wyborze Pańskiej drogi artystycznej?
- Pochodzę z rodziny lekarskiej, gdzie od pradziada wszyscy byli lekarzami, a teraz te tradycje kontynuują moje dzieci. Ja z żartem odpowiadam, że nie zostałem lekarzem dla dobra przyszłych pacjentów, ale tak na poważnie myślę, że nie miałem powołania.
Wyjątkowa atmosfera domu, rozmowy o artystach, bezpośrednie obcowanie ze sztuką miały niewątpliwy wpływ na moje zainteresowania Melpomeną.
Jakie znaczące postacie związane są z Pańską rodziną?
- Jak wcześniej wspomniałem, rodzina moja ma wielkie tradycje patriotyczne. Mój wuj pułkownik Ciepielowski zginął w Katyniu, a szwagier mojej babci pułkownik Władysław Dec to znany dowódca spod Narwiku. Pradziadek Feliks Tokarski leczył Marię Konopnicką, a dziadek Zygmunt Tokarski przyjaźnił się z jej córką Zofią Mickiewiczową.
W naszym domu mieszkał podczas okupacji znany malarz batalista, uczeń Wojciecha Kossaka, Stanisław Studencki oraz bywał ambasador Alfred Wysocki.
Jakie ma Pan najbliższe plany artystyczne?
- Przygotowuję się do nagrania płyty z cyklem Beethovena "An die ferne Geliebte" i z polskimi pieśniami. Mam nadzieję, że w tym roku płyta zostanie wydana. Również maluję cykl obrazów z polską architekturą drewnianą. 10 maja br. o godz. 18.30 odbędzie się mój benefis w Teatrze Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie z udziałem moich przyjaciół m.in. z Opery Krakowskiej, Bytomskiej. Serdecznie wszystkich na to wydarzenie zapraszam.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-05-05
Autor: wa