"Rodzic dzienny" zamiast mamy i taty
Treść
Instytucja "rodzica dziennego", zatrudnianego i kontrolowanego przez samorząd, zorganizowanie dziecięcych klubów i ogródków - to tylko niektóre z założeń nowego projektu ustawy o formach opieki nad dziećmi do lat trzech. Przygotowuje go Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Zdaniem resortu, te propozycje miałyby rozwiązać problem opieki nad małymi dziećmi w sytuacji, gdy rodzice pracują zawodowo. Tymczasem samorządy nie są do tego przygotowane i obawiają się, że same poniosą koszty tego pomysłu. A specjaliści alarmują: to próba oderwania dziecka od rodziny i przekazania go instytucjom państwowym.
Projekt ustawy ma powstać do końca czerwca. W opinii resortu pracy, jego zapisy mają ułatwić zorganizowanie opieki nad dziećmi do lat trzech. Autorzy projektu liczą na dodatkowe korzyści finansowe dla państwa, jeśli udałoby się doprowadzić do zwiększenia aktywności zawodowej kobiet, a co za tym idzie - zmniejszenia liczby matek korzystających z urlopów wychowawczych. Ministerstwo tłumaczy, że konieczność systemowego zorganizowania opieki nad dziećmi w wieku do lat trzech wynika z "zobowiązań międzynarodowych". Według założeń Europejskiej Strategii Zatrudnienia, do 2010 r. instytucjonalną opieką pozarodzinną powinno zostać objętych 33 proc. dzieci w wieku do trzech lat. Obecnie w Polsce współczynnik ten wynosi 2 procent.
Nowością, jaką wprowadza projekt, jest instytucja - znana np. w Niemczech - tzw. rodzica dziennego, który ma być zatrudniany przez gminę na umowę-zlecenie i przez nią kontrolowany. Rodzice korzystający z takiej usługi mają przekazywać pieniądze gminie, która opłaca składkę na ubezpieczenia emerytalne i rentowe oraz składkę na ubezpieczenie zdrowotne "rodzica dziennego", a także ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej.
- Samorządy nie są do tego przygotowane. W ogóle sobie takiej sytuacji nie wyobrażam. I nie chodzi tu tylko o kadrę, która miałaby się tym zajmować, ale o pieniądze - czy rodzice będą w stanie przekazać gminie kwoty sięgające blisko 800 zł? - pyta Jadwiga Przygoda z Wydziału Edukacji Urzędu Miasta w Pruszkowie.
Kwestia finansowania jest jednak drugorzędna wobec meritum tej propozycji. - Lepiej byłoby, żeby to matka opiekowała się dzieckiem. Po co tworzyć kolejny biurokratyczny kołowrotek wokół dzieci? - zastanawia się Stanisław Szwed (PiS), wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny.
- Co to znaczy "rodzic dzienny"? Skąd ta nazwa? Rodzice są dla dziecka niezastąpieni, nie da się ich podzielić na dziennych czy nocnych, to jakaś paranoja - stwierdza Elżbieta Jaroszuk, psycholog z Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli w Częstochowie.
Rodzic dzienny będzie mógł mieć pod opieką jednocześnie do pięciorga dzieci, w tym również dwoje swoich, a w przypadku gdy choć jedno dziecko nie przekroczyło pierwszego roku życia lub jest niepełnosprawne - troje dzieci. Osoba taka będzie zobligowana do odbycia szkolenia przygotowującego go do sprawowania tej opieki (m.in. w zakresie edukacji małego dziecka, pierwszej pomocy, psychologii dziecięcej). Warunkiem takiej pracy ma też być pozytywny wynik wywiadu środowiskowego, przejście badań psychologicznych i lekarskich oraz posiadanie odpowiednich warunków lokalowych.
Inne formy opieki nad małym dzieckiem, które przewiduje projekt ministerstwa pracy, to klub i ogródek dziecięcy. Dzieci mogą przebywać w tych placówkach nie dłużej niż 25 godzin tygodniowo i 5 godzin dziennie. Posiłek dla nich organizowany będzie wtedy przez rodziców we własnym zakresie. Projekt nie mówi jednak nic o tym, kto pokryłby ewentualne koszty szkoleń opiekunów i wynajmu lokali. Samorządy obawiają się, że obowiązek ten zostanie scedowany właśnie na nie.
- Czy rodziców będzie stać na tę formę opieki? I czy gminy będą w stanie wyasygnować środki na zatrudnienie dodatkowej kadry pracowników, która będzie to wszystko kontrolować? - pyta poseł Stanisław Szwed (PiS).
Próba "przekupienia" rodziny
Inną, już nie tak kontrowersyjną propozycją resortu pracy jest to, by rodziny zatrudniające opiekunkę miały prawo do ulgi podatkowej. Rodzice mogliby wtedy korzystać ze zwiększonych kosztów uzyskania przychodu, maksymalnie do wysokości wydatków na składki ubezpieczeniowe, które odprowadzaliby z tytułu zatrudniania opiekunki. Jak tłumaczy MPiPS, dla finansów publicznych rozwiązanie takie oznacza w efekcie dodatkowe wpływy, które na jedną osobę zatrudnioną w charakterze opiekunki wyniosą ponad 5 tys. złotych.
Rozwój proponowanych form opieki nad małym dzieckiem ma spowodować zmniejszenie liczby osób korzystających z urlopów wychowawczych, co ma według zamierzeń autorów przynieść znaczne korzyści ekonomiczne zarówno dla przedsiębiorstwa, finansów publicznych, jak i samej rodziny.
- To typowe komercyjne podejście. Antyrodzinne. Próba swoistego przekupstwa ze strony państwa, by skłonić rodziców do oddania dzieci pod opiekę innym ludziom czy instytucjom. A wszystko po to, by zburzyć naturalną więź, jaką małe dziecko nawiązuje z matką i ojcem, czego potem nie da się już odbudować. Do trzeciego roku życia kształtują się zręby sfery emocjonalnej, uczuciowej. Dziecko uczy się kochać i traktować innych w sposób podmiotowy. Nie można tego w żaden sposób przełożyć na ewentualne zyski finansowe dla państwa. Każde normalne państwo wie, że zdrowe moralnie społeczeństwo to przede wszystkim zdrowe relacje rodzinne, a więc i te między rodzicami i ich dzieckiem - komentuje dr Urszula Dudziak, psycholog z Instytutu Nauk o Rodzinie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II.
- Konsekwencje tego będą opłakane dla polskiej rodziny. Zacznie się wypełnianie papierków, niepotrzebna bieganina. Małe dziecko jest tu traktowane jako przeszkoda w karierze rodziców - zauważa Hanna Wujkowska, doradca do spraw kobiet i rodziny w rządzie PiS. - Jeżeli to jest próba walki z bezrobociem, to jest ona bezsensowna i odbywać się będzie kosztem najmniejszych dzieci. Wpisuje się to w cały ciąg propozycji serwowanych nam przez rząd, takich jak m.in. wcześniejsza edukacja - dodaje.
Projekt ustawy o formach opieki nad dziećmi do lat trzech wprowadza też istotne zmiany w funkcjonowaniu żłobków, które w momencie jej wejścia w życie mają wyjść spod kurateli Ministerstwa Zdrowia i podlegać resortowi pracy. Mówiła o tym zawetowana przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego ustawa wprowadzająca reformę systemu ochrony zdrowia autorstwa Platformy Obywatelskiej.
Punktem newralgicznym w przypadku żłobków jest kwestia ich finansowania. Placówki te będą otrzymywać dotacje z samorządów, które już obecnie mogą przekraczać 50 proc. kosztów prowadzenia żłobka (w tym koszty świadczeń zdrowotnych). - Teoretycznie nic się nie zmieni. Pytanie tylko, skąd gmina weźmie na to wszystko pieniądze, skoro projekt obarcza ją finansowaniem dodatkowych form opieki nad dziećmi, jaką jest m.in. klub czy ogródek dziecięcy. Ponadto zasadnicza część tych dotacji idzie na płace pracownicze, które i tak są dziś bardzo niskie - stwierdza Bożena Przybyszewska, dyrektor Zespołu Żłobków Miasta Stołecznego Warszawy.
Żłobek ma zapewniać całodzienną opiekę nad dzieckiem w wymiarze maksymalnie do 45 godzin tygodniowo i 9 godzin dziennie. Będzie jednak możliwość przedłużenia opieki do 10 godzin dziennie za dodatkową opłatą. W jakiej wysokości - nie wiadomo.
- To wszystko po to, by oderwać, odizolować małe dziecko od rodziny. Zamiast tego resort powinien opracować taką ustawę, która wsparłaby matki będące na urlopie wychowawczym i umożliwiłaby wydłużenie urlopu macierzyńskiego. To, że państwo wspiera żłobki, a nie rodziny, to coś nienormalnego - podkreśla Stanisław Szwed.
W myśl projektu w żłobku powinna być zatrudniona co najmniej jedna dyplomowana pielęgniarka posiadająca przynajmniej dwuletnie doświadczenie zawodowe lub roczne doświadczenie zawodowe w pracy z małymi dziećmi.
- To przepisy nierealne. Już teraz mamy straszne problemy z wykwalifikowanym personelem. Pracujemy nawet po 11 godzin dziennie. Nie wyobrażam sobie, by rodzice musieli jeszcze dopłacać do utrzymania dziecka w publicznej placówce ponad te koszty, jakie już ponoszą. Większości z nich nie będzie na to stać - tłumaczy jedna z pracownic Żłobka nr 27 w Warszawie. Są też sytuacje, że z braku personelu jako opiekunkę zatrudnia się salową, po przejściu odpowiedniego kursu. - Rodzice i tak już dostatecznie cierpią, gdy muszą oddać swoje dziecko do żłobka. Dla wielu z nich to zło konieczne, bo nie stać ich na opiekunkę, która w Warszawie bierze za godzinę kilkanaście złotych - dodaje.
Anna Ambroziak
"Nasz Dziennik" 2009-05-05
Autor: wa