Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Show pod dyktando adwokata

Treść

Zwierzenia Weroniki Marczuk-Pazury, celebrytki podejrzanej o powoływanie się na wpływy oraz żądanie i przyjęcie łapówki, jakie można było usłyszeć w TVN w programie "Teraz my!", zostały podretuszowane. Nagrany wywiad zatwierdzała bohaterka programu wraz ze swoim prawnikiem - był to warunek publicznego wystąpienia gwiazdy TVN.

Według informacji portalu press.pl, pierwszymi widzami programu "Teraz my!" z udziałem Weroniki Marczuk-Pazury była ona sama oraz jej prawnik. Celebrytka sprawdzała, czy podczas nagrania nie powiedziała czegoś, co mogłoby jej zaszkodzić - po jej zatrzymaniu przez Centralne Biuro Antykorupcyjne usłyszała zarzuty powoływania się na wpływy oraz żądania i przyjęcia łapówki. Gwiazda związana do niedawna z TVN opuściła areszt po wpłaceniu 600 tys. zł kaucji. - Autoryzacja była warunkiem, pod jakim Weronika Marczuk-Pazura zgodziła się na tę rozmowę - powiedział portalowi Tomasz Sekielski, współautor programu.
Jak przyznał Sekielski, na prośbę prawnika z programu wycięto jedno zdanie. Sekielski nie mógł powiedzieć, co wypadło. Podkreślił, że "nie miało to merytorycznego wpływu na wywiad". Oglądający show widzowie nie mieli jednak świadomości, że program został ocenzurowany. Taka informacja nie pojawiła się też następnego dnia, kiedy Sekielski opowiadał o kulisach wywiadu. Według autorów programu, nie każdy ich gość może liczyć na autoryzację. Uprzywilejowane są osoby "w sytuacji procesowej", które mają ważne rzeczy do powiedzenia, a boją się, że ujawnią fakty, które mogłyby przeciwko nim świadczyć w sądzie.
W ocenie prof. Macieja Mrozowskiego, medioznawcy z Uniwersytetu Warszawskiego, prawo prasowe nie wyłącza radia i telewizji z obowiązku autoryzacji, w związku z tym każdy, kto udziela mediom wypowiedzi, może z niej skorzystać. - Pani Marczuk-Pazura jest prawnikiem i zna prawo, jeśli obawiała się, że coś zostanie powiedziane nie tak jak trzeba, mogła postawić warunki, na jakich odbędzie się wywiad. Jest to legalne działanie - ocenił. W tej sytuacji dziennikarze mogli przyjąć jej zasady lub stracić program z jej udziałem.
Jednak zdaniem dr Hanny Karp, medioznawcy z Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, cała sprawa nie sprowadza się do kwestii autoryzacji, ale do roli mediów w dochodzeniu prawdy. - Dano pani Marczuk-Pazurze dużo czasu antenowego, ale pytania, które jej zadawano, nie były niewygodne. Dziennikarze prowadzący, słynący ze swej nieustępliwości, tutaj jakoś się nie wykazywali. Jeśli do tego dziś wiemy, że cały materiał był wcześniej montowany z ingerencją prawnika, to widzimy, że cała audycja została zrobiona wręcz na zamówienie, że jest przedłużeniem narzędzia adwokackiego, jest czymś w rodzaju medialnej obrony - oceniła. W opinii Karp, fakt, że TVN stanęła przy swojej gwieździe, nie dziwi, ale to spowodowało, że celebrytka dostała w ręce silny oręż. Można odnieść wrażenie, iż stacja poniekąd opowiedziała się po stronie osoby, na której ciążą poważne zarzuty. Jak zauważyła dr Karp, mimo zapewnień autorów programu, jeśli pojawiają się informacje o wycinaniu fragmentu nagranego materiału, to już ten fakt sprawia, że nie mamy pewności, czy rzeczywiście chodziło tylko o ten jeden fragment, czy może było ich więcej.
Marcin Austyn
"Nasz Dziennik" 2009-10-23

Autor: wa