Siewierski wstydzi się za kolegów
Treść
Zeznający wczoraj przed sejmową komisją śledczą gen. Ryszard Siewierski, były komendant stołecznej policji, przyznał, że sprawa uprowadzenia Krzysztofa Olewnika była prowadzona przez organy ścigania w sposób zasługujący na wyjątkową naganę. - Jest szereg zaniedbań i powiem szczerze, wstydzę się tego, autentycznie się wstydzę - oświadczył Siewierski. Przyznał też, że policja od początku wiedziała o "wystawieniu" złodziejom samochodu z aktami ze śledztwa w sprawie Olewnika.
Generał Ryszard Siewierski funkcję komendanta stołecznego pełnił od stycznia 2002 r. do listopada 2005 roku. Pytania posłów koncentrowały się m.in. wokół sprawy kradzieży policyjnego samochodu z aktami sprawy Krzysztofa Olewnika. Dokładnie 7 czerwca 2004 r. dwóch funkcjonariuszy z mazowieckiej policji: Maciej L. i Grzegorz J., przewoziło z Płocka do Warszawy w bagażniku służbowego pojazdu 16 tomów akt sprawy uprowadzenia Olewnika. Dostali wówczas także zlecenie przesłuchania jednego ze świadków w sprawie jego porwania. Wykonując polecenie, pozostawili samochód bez opieki, a po wyjściu od przesłuchiwanego stwierdzili, że auta już nie ma. Według prawa, policjanci nie powinni pozostawiać samochodu bez opieki, stąd warszawska prokuratura postawiła im zarzut niedopełnienia obowiązków służbowych. Tymczasem dwa dni później Włodzimierz Olewnik, ojciec Krzysztofa, otrzymał od nieznanego mężczyzny anonim, z którego wynikało, że akta miały zginąć, a gdyby policjanci byli przy samochodzie w chwili kradzieży, to zostaliby zabici. Anonim potwierdzał, że kradzież dokonana została na zlecenie. Żaden z nadzorujących akta policjantów nie poniósł za to odpowiedzialności, a śledztwo w sprawie kradzieży samochodu prowadziła Prokuratura Rejonowa Warszawa Śródmieście. Jednak chociaż policjantom postawiono zarzuty, to postępowanie ostatecznie umorzono po kilku miesiącach, a prokuratura uznała, że przestępstwo było nieumyślne. Samochodu do dziś nie odnaleziono, a funkcjonariusze nadal pracują w policji.
Siewierski zeznał, że stołeczna policja od początku wiedziała o "wystawieniu" grupie przestępczej samochodu z aktami. On sam znał sprawę, bo otrzymał wiadomość bezpośrednio po zdarzeniu i wiedział także, co było w samochodzie. Po tym zdarzeniu - jak zeznał - powołano nawet specjalną grupę w tej sprawie działająca od czerwca do października 2004 roku. Z jego relacji wynika, że zaraz po tym, jak odkryto kradzież pojazdu, to jego dane zostały natychmiast wprowadzone do systemu informatycznego, a odpowiedni sygnał o kradzieży został wysłany do wszystkich radiowozów na terenie komendy stołecznej i komend w sąsiednich powiatach.
Siewierski dziwił się, dlaczego policjanci przewożący akta nie zaparkowali samochodu na parkingu przed komendą stołeczną oddaloną zaledwie o 150 metrów od miejsca, gdzie się zatrzymali.
Rodzina Olewników ma wiele zarzutów do pracy organów wymiaru sprawiedliwości, które swe czynności wykonywały w licznych przypadkach bardzo niestarannie. W lipcu 2003 r. przekazano porywaczom okup w wysokości 300 tys. euro, ale policja nie zabezpieczyła terenu i nie ujęła sprawców. W rzeczywistości utracono okup i nie pozyskano żadnych danych do śledztwa - okup został przejęty, ale nie wiadomo przez kogo. W momencie przekazania pieniędzy Krzysztof Olewnik jeszcze żył.
Paweł Tunia
"Nasz Dziennik" 2009-11-26
Autor: wa