Star to otwarta księga
Treść
Rozmowa z Mateuszem Kusznierewiczem, najbardziej utytułowanym polskim żeglarzem
Złoty medal mistrzostw Polski na pewno Pana ucieszył, ale przypuszczam, że jeszcze większą radość sprawił fakt, że zawody w ogóle się odbyły, a klasa Star powoli zaczęła odzyskiwać swoją pozycję.
- Regaty były ze wszech miar udane zarówno pod względem sportowym, jak i organizacyjnym. To ważne i warte podkreślenia, bo początki zazwyczaj bywają trudne, pełne mniejszych bądź większych niedostatków. Tymczasem zawody w Gdyni wyglądały naprawdę okazale, co rokuje optymistycznie. Myślę, że już w przyszłym roku na mistrzostwach pojawi się około dziesięciu łódek, być może dojdą zawodnicy z zagranicy. Mam świadomość, że Star nigdy nie stanie się u nas powszechną klasą, jest bardzo drogi, skomplikowany. Ale wraca i to się liczy.
Star był w Polsce popularny, w latach 60. i 70. pływało kilkanaście łódek, mieliśmy olimpijczyków. Potem nagle zniknął i to na długie lata. Dlaczego?
- Takie mieliśmy czasy, system uniemożliwiał pływanie na największych, olimpijskich jachtach, drogich, prestiżowych. W ówczesnych realiach możliwości finansowe całego polskiego sportu, nie tylko żeglarstwa, były, jakie były, choć nie tylko one wpływały na taki stan rzeczy. W pewnym momencie okazało się, że łódek klasy Star w ogóle nie można było w Polsce kupić, zostawały te z lat 50., 60., wysłużone, wyeksploatowane do granic. Rozwój klasy przystopowały też wydarzenia sprzed igrzysk w 1960 roku. Z wielkimi nadziejami oczekiwał ich Zygfryd "Zyga" Perlicki, który znajdował się w wyśmienitej formie, na kontrolnych zawodach pokonując nawet późniejszego mistrza olimpijskiego. A jednak on, jak i inni nasi żeglarze, do Włoch w ogóle nie pojechali, tracąc szansę na nawet trzy medale. Dlaczego? Zadecydowała wierchuszka i nie było dyskusji. Wielu zawodników się załamało, pokończyło kariery. Potem klasę próbowali reaktywować Tomasz Holc ze Zbigniewem Malickim, ale do końca im się nie udało. My z Dominikiem [Życkim - przyp. red.] pływamy od 2005 roku, teraz dołączyło kilku innych kolegów.
Myślę też, że warto przypomnieć jeszcze dwie inne daty. Klasa Star została zaprojektowana i pierwszy raz wypłynęła na akweny w 1911 roku, za dwa lata będzie obchodziła stulecie powstania. Czy to nie jest niesamowite? A ostatnie mistrzostwa Polski odbyły się w 1970 roku, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie. To daje do myślenia i sprawia, że niedawne gdyńskie zawody nabierają jeszcze większego wymiaru.
Star jest nie tylko największą, ale i najbardziej prestiżową klasą olimpijską. Tak brzmią suche fakty. Dlaczego tak jest, czym sobie zasłużyła na takie miano - spoglądając z perspektywy zawodnika?
- Tak sobie myślę, że ta łódka po prostu udała się konstruktorom. Jest piękna, gdy sunie po wodzie, tnie fale, wygląda niesamowicie. A trzeba pamiętać, co raz jeszcze podkreślę, że została zaprojektowana 98 lat temu! Przy okazji jest trudna do okiełznania, szalenie wymagająca i obnaża cały kunszt żeglarza. Gdy zaczynałem przygodę ze Starem, byłem przerażony, wszystkie drobne szczegóły, które trzeba opanować, zapamiętać i wykorzystać, mocno działały na moją wyobraźnię. Łódka jest zrobiona z bardzo delikatnych materiałów, na pograniczu wytrzymałości, jeden mały błąd grozi poważnymi uszkodzeniami, złamaniem masztu. Z drugiej jednak strony Star daje ogromne pole do popisu, jego skomplikowanie pozwala wyszukiwać mnóstwo nowych ustawień. Pod tym względem przypomina, ba, nawet przewyższa Formułę 1 i... nie przesadzam, to mówiąc.
Często Pan powtarza, że Star jest jak otwarta księga, z której można cały czas czerpać wiedzę. Czego zatem nauczył się Pan podczas ostatnich imprez, mistrzostw świata i Polski?
- Szczególnie na mistrzostwach świata zauważyliśmy, że brak treningu i regularnego żeglowania odbija się na jakości pływania. Po igrzyskach w Pekinie zrobiliśmy sobie z Dominikiem długą przerwę i okazało się, że straciliśmy czucie łódki, czucie wiatru i szybkość reakcji w zmiennych warunkach, które wcześniej dopracowaliśmy do perfekcji. Całe szczęście, że żeglarski nos i spryt pomógł nam uzyskać dobry wynik [siódme miejsce - przyp. red.], ale przyznam, że w pewnym momencie byliśmy przerażeni. Aby cały czas być na topie, trzeba nieustannie łódkę poznawać, być z nią w kontakcie. Star to mnóstwo informacji, których nie da się przeczytać w książce i raz na zawsze wyuczyć.
Wasze sportowe plany, te dalekosiężne, sięgają igrzysk w Londynie, a wcześniejsze?
- Do Londynu, a konkretnie Weymouth, wybieramy się niedługo, będziemy tam trenować, a we wrześniu wystartujemy w regatach. To będą ostatnie, poważne tegoroczne zawody, potem rozpoczniemy już, na razie spokojnie, operację "Londyn" pod kątem olimpiady w 2012 roku. Chcemy na niej zdobyć medal.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-08-19
Autor: wa