Stawiam sobie wysokie cele
Treść
Rozmowa z Natalią Partyką, reprezentantką Polski w tenisie stołowym
Za Panią pierwsze w karierze seniorskie mistrzostwa świata, jak wrażenia?
- Pozytywne. Ciężko na takiej imprezie przebić się wysoko ze względu na wielu znakomicie grających Azjatów, ale ja ze swojego występu jestem zadowolona. Razem z Xu Jie dotarłyśmy do 1/8 finału debla, pokonując po drodze znakomite Rumunki - Danielę Dodean i Elizabetę Samarę; w singlu odpadłam już co prawda w pierwszej rundzie, ale z jedną z najlepszych rakiet świata, Tie Yaną z Hongkongu. Przegrałam 1:4, po wyrównanym, ciekawym pojedynku, w którym zagrałam kilkanaście naprawdę świetnych piłek. Wrażenia z Jokohamy wywiozłam dobre, zdobyłam mnóstwo doświadczeń, mogłam sprawdzić się na tle najlepszych, zobaczyć, ile mi do nich brakuje. Takie kontakty są szalenie istotne, a jak do tej pory nie miałam ich zbyt wielu.
Tak naprawdę na tych zawodach nie chodziło o wynik, ale o te właśnie doświadczenia. Czego się Pani nauczyła w Jokohamie?
- Jak każdy chciałam grać w tej imprezie jak najdłużej, ale na początku trzeba zapłacić frycowe, przegrać, żeby potem zrobić krok do przodu i przechodzić kilka rund. Na pewno poszerzyłam wiedzę na temat swojej gry, lepiej wiem, co muszę poprawić, nad czym pracować, a co jest moją siłą przynoszącą zdobycze punktowe. Muszę przyznać, że złapałam mnóstwo motywacji do jeszcze cięższej pracy. Niby nie pograłam za dużo, ale zauważyłam, że jestem w stanie podjąć walkę z czołówką, sprawić trochę problemów najlepszym. To dodaje sił!
Próbowała Pani podpatrzeć choć część tajemnic potęgi Chińczyków?
- Żeby to było takie łatwe (śmiech). Tajemnic nie zdradzają, ale można było ich podglądać. Gdy już zakończyłam swoje występy, całe dni spędzałam w hali, byle tylko patrzeć, jak grają. Choćby taka Guo Yue, leworęczna jak ja, od której mogę zaczerpnąć wiele szczegółów, niuansów, tak naprawdę decydujących o sukcesie w naszej dyscyplinie. Jakich? Wymienię tylko niesamowitą aktywność przed odbiorem serwisu. Ona nie czeka, jak zagra rywalka, tylko cały czas jest w ruchu, dzięki czemu łatwiej o reakcję czy na krótki, czy szybki serwis. My, Europejki, jesteśmy w tym elemencie raczej statyczne, bierne. Będę chciała to zmienić.
Fantastyczne umiejętności Chińczyków to kwestia wrodzonych predyspozycji czy systemu szkolenia?
- Każdy Brazylijczyk gra w piłkę nożną, każdy Chińczyk w tenisa. Zaczynają w najmłodszych latach, od początku są objęci doskonałym systemem szkolenia, który pozwala im dopracowywać każdy element gry. Opiekują się nimi wysokokwalifikowani trenerzy, mają do dyspozycji sparingpartnerów specjalizujących się w różnych stylach. Pracują w zamkniętych ośrodkach, przez wiele godzin dziennie, czuwają nad nimi całe sztaby ludzi. Wszystko to pozwoliło im zdobyć niesamowitą wiedzę na temat tenisa, to ich siła. Niektórzy zwracają uwagę, że trenują w spartańskich warunkach, to prawda, ale mają taką mentalność, że ten fakt zupełnie im nie przeszkadza. Oczywiście wszystko to nie znaczy, że my nie pracujemy dużo, odpuszczamy, zaniedbujemy się. Pracujemy, ale oni dodają jeszcze po kilka godzin dziennie. Nie wiem, czy Europejczycy byliby w stanie wytrzymać taki reżim. W Chinach jest gigantyczna konkurencja, znakomitych zawodniczek są setki, tysiące. U nas, niestety, jest z tym ogromny problem, co za tym idzie - sukces powoduje, że niektórzy szybko spoczywają na laurach zadowoleni z tego, że nie mają godnych rywali.
Poradziłaby Pani sobie z chińską "szkołą"?
- Nie wiem, ale chciałabym spróbować. Nie boję się pracy, poświęceń. Już coś w życiu wygrałam, ale mnie to nie satysfakcjonuje. Mam swoje ambicje, i to spore. Na mistrzostwach świata każdy miał na plecach numerek odpowiadający miejscu na liście światowej. Ja grałam ze "109" i szczerze mówiąc, nie byłam zachwycona (śmiech). Chciałabym, aby znajdowała się tam "50", potem "30", "10". Mam w sobie motywację, mam marzenia i wiem, że aby je zrealizować, muszę się jeszcze bardziej poświęcić, dać jeszcze więcej, być szalenie zaangażowaną. Ale wierzę, naprawdę wierzę, że mogę przebić się do czołówki.
Co musi Pani zrobić, by tak się stało, by ziścić te marzenia?
- Wygrywać jak najwięcej i jak najczęściej. Odpowiedź prosta, wykonanie ciężkie. Do czołówki ciężko się przebić, konkurencja jest spora, mnóstwo naturalizowanych Chinek. Ale tenis stołowy jest nieprzewidywalną dyscypliną, przy stole wszystko może się wydarzyć. Na razie mój poziom sportowy systematycznie się podnosi, zamierzam przez najbliższe kilka, kilkanaście lat swoje życie podporządkować sportowi.
Poprzeczkę cały czas stawia Pani przed sobą wysoko?
- Nie może być inaczej. Aby coś osiągnąć, trzeba stawiać sobie wysokie cele, na pozór nawet nierealne. To jedyna droga, by pokonywać przeszkody, przesuwać granice i piąć się. Mam dopiero niespełna 20 lat, zawodniczki z czołówki w okolicach trzydziestki albo nawet grubo po. Niewielu, poza Azjatami, szybko osiąga sukcesy, sportowe optimum. Trzeba na swoje zapracować, a ja się pracy nie boję. Jestem cierpliwa, wiem, że uczciwie robiąc swoje, można do czegoś dojść. Mam sporo rezerw, niuansów do poprawy. Wiem też, co jest moim atutem, w jaki sposób powinnam prowadzić grę, by zdobywać punkty. Muszę tylko być konsekwentna i prezentować to w kluczowych momentach.
Mentalnie jest Pani nastawiona do walki o najwyższe cele?
- Tenis stołowy w ogóle rozgrywa się w głowie. Na pewnym poziomie każdy potrafi zagrać topspin, backhand czy forehand, a wygrywają tylko nieliczni. Przy stole pojawiają się nerwy, trzeba umieć sobie z nimi radzić, szczególnie w końcówkach setów, gdy chłodna głowa, trzeźwe myślenie odgrywają kluczową rolę. W takich chwilach o sukcesie przesądza umiejętność sprzedania tego, co umiemy najlepiej, co jest naszą siłą. Gdy człowiek jest zestresowany, drży mu ręka, o to trudno.
Ostatni rok był dla Pani niezwykły - olimpiada i paraolimpiada w Pekinie, brąz mistrzostw Europy w deblu, teraz mistrzostwa świata w Jokohamie. Fajnie się ta kariera rozwija, droga jest dobra, oby tak dalej!
- Przed rokiem wyjazd do Pekinu był jeszcze marzeniem, ale jak widać, marzenia się spełniają. Na paraolimpiadzie obroniłam złoto, brąz mistrzostw Europy był chyba ogromnym zaskoczeniem, bo nikt się go nie spodziewał. Powolutku pnę się w górę, znalazłam swoją drogę, dobrą drogę, i muszę zrobić wszystko, by z niej nie zejść.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-05-20
Autor: wa