Strach w oczach "elit"
Treść
O katastrofie Unii Europejskiej, zatrzymaniu integracji i wstrząsie mówią pierwsze komentarze po referendum w Irlandii, w którym Irlandczycy opowiedzieli się przeciw ratyfikacji przez ich kraj traktatu lizbońskiego. Unijni urzędnicy, którzy przygotowywali traktat, dostali od zwykłych mieszkańców Irlandii czerwoną kartkę. A Irlandczycy powiedzieli po prostu stanowczo "nie" traktatowi stworzonemu przez urzędnicze "elity", które nie zadały sobie odrobiny trudu, by wyjaśnić przeciętnym mieszkańcom państw UE, po co konkretnie Unii Europejskiej jakieś zmiany. Po ogłoszeniu wyników referendum w Irlandii od razu pojawiły się stwierdzenia umniejszające wagę głosu Irlandczyków. Wyliczono, że o "przyszłości Europy" zdecydował stanowiący przez Irlandczyków 1 proc. mieszkańców Unii Europejskiej. Przy tej okazji warto zadać również pytanie, jaki procent mieszkańców naszego kraju stanowią polscy parlamentarzyści i prezydent, którzy decydują o ratyfikacji traktatu przez Polskę, a jaki procent mieszkańców Unii - wszyscy razem parlamentarzyści poszczególnych państw, którzy w imieniu obywateli swoich krajów mieli zdecydować o jego ratyfikacji? Czy zatem fakt, iż o losie traktatu zdecydowało 1 proc. mieszkańców UE, nie jest w porządku, a gdyby w tej samej sprawie decydowali jedynie parlamentarzyści państw członkowskich Unii stanowiący ułamek promila jej mieszkańców, jest już OK? Jeden z komentatorów dziwił się, jak to możliwe, że "nie" traktatowi powiedzieli irlandzcy rolnicy i robotnicy, podczas gdy tamtejsze ugrupowania chłopskie i związki zawodowe zachęcały do głosowania na "tak"? A no tak to. Partie polityczne w coraz mniejszym stopniu reprezentują wyborców, do których się odwołują. Ciążą natomiast ku "elitom" unijnych urzędników rządzących Unią, przekupionym wysokimi pensjami, dietami i z zapewnionymi po działalności urzędniczej wysokimi emeryturami. Te unijne "elity" nie dlatego zaleciły przecież, by w państwach członkowskich nie przeprowadzać w sprawie ratyfikacji traktatu referendów, aby zaoszczędzić trochę pieniędzy w narodowych budżetach, lecz ze strachu przed demokracją. Miały bowiem w pamięci żółtą kartkę pokazaną im przez obywateli Francji i Holandii, którzy w ogólnonarodowych referendach postawili weto unijnej konstytucji. Wnioski z weta Francuzów i Holendrów wyciągnięto. Jednak nie takie, jak należało. Zamiast przeprowadzić z obywatelami państw UE poważną debatę na temat, czy w ogóle i dlaczego miałby być potrzebny unijny traktat, po prostu zamknięto im usta. To dlatego dzisiaj we Francji i Holandii, ale też we wszystkich innych państwach, za wyjątkiem Irlandii, nie przewidziano w sprawie traktatu lizbońskiego referendum. Niestety, dla unijnych "elit" w Irlandii ktoś czegoś nie dopatrzył i nie udało się w tym kraju uniknąć referendum. Do trzech razy sztuka: wystarczy jeszcze spacyfikować Irlandię i trzeci traktat już przejdzie - można powiedzieć. Nie tędy jednak droga. Przypadki, że dwa kolejne traktaty były odrzucane w ogólnonarodowych referendach, wskazują, iż unijne "elity" powinny się opamiętać. Unia Europejska jako struktura żywa, rozszerzająca się na inne kraje, przed którą stoją nowe wyzwania, rzeczywiście może potrzebować zmian. Ale jakich i w jakim zakresie? O tym nie powinny dyskutować między sobą tylko "elity", ale potrzeba, aby władze państw członkowskich UE rozmawiały na ten temat z obywatelami swoich państw. Nikt jednak nie wyjaśnił, dlaczego zmienić miałaby się waga głosów państw członkowskich UE, po co Unii armia, czy choćby w jakim celu Unia Europejska ma być wyposażona w osobowość prawną. Dopiero po rozwianiu wszelkich wątpliwości obywatele poszczególnych państw, znając wszystkie argumenty, mogliby demokratycznie zdecydować, czy chcą w Unii zmian, a jeśli tak, to jakich. Do tej pory urzędnicze "elity" próbowały jedynie przekonywać, że jest przed Unią tylko jedna droga, ta wskazywana przez przygotowany przez nich traktat i nie ma żadnej dyskusji. Ciekawe wnioski z tej danej przez Irlandczyków nauki wyciągnęli traktatoentuzjastyczni przedstawiciele polskiej sceny politycznej. Pojawiają się bowiem komentarze, że może trzeba powtórzyć referendum w Irlandii, czy też, że wraz z zakończeniem procesu podpisywania dokumentów w sprawie przyjęcia do Unii Chorwacji w jakiś sposób tylnymi drzwiami przyjmie się traktat z Lizbony. To dowodzi, że nie rozumieją tego, co stało się w Irlandii. Oczywiście w przypadku poważnej debaty społecznej na temat traktatu lizbońskiego pojawiłby się pewien problem dla polskich entuzjastów traktatu. Musieliby bowiem obywatelom naszego kraju robić wodę z mózgu. Bo jak na przykład wytłumaczyć, że dla Polski będzie lepiej, jeżeli siła naszego głosu na unijnym forum w stosunku do np. Niemiec będzie słabsza niż jest to obecnie? W takiej sytuacji w Polsce sięga się jednak po argumenty niemerytoryczne typu: "jeśli myślisz inaczej niż urzędnicy z Brukseli, to jesteś oszołomem, eurofobem" i czymś tam jeszcze. Argument to jak dotychczas skutecznie działający na dużą część naszych rodaków aspirujących do poczucia się "elitą". Argument natomiast nie do przyjęcia przez Francuzów, Holendrów czy Irlandczyków, którzy mając poczucie, że Bruksela proponuje coś niezbyt dobrego dla ich kraju, potrafili postawić weto. To już jednak temat na zupełnie inne opowiadanie. Artur Kowalski "Nasz Dziennik" 2008-06-16
Autor: wa