Strażacy zrobili, co mogli
Treść
Brak ochrony przeciwpożarowej budynku, zastosowanie do jego konstrukcji materiałów łatwopalnych, niezadbanie o drożność dróg ewakuacyjnych i zbyt późne powiadomienie strażaków o pożarze - to główne przyczyny tragedii w Kamieniu Pomorskim, gdzie w płomieniach zginęło co najmniej 21 osób. Wstępny raport Państwowej Straży Pożarnej wykluczył błędy pożarników, "którzy akcję przeprowadzili wzorcowo, ratując z płomieni możliwie największą w zastanej sytuacji liczbę osób".
Z wstępnych ustaleń PSP wynika, że pożar budynku socjalnego w Kamieniu Pomorskim wybuchł w nocy z niedzieli na poniedziałek między północą a godziną 0.15. Oznacza to, że straż pożarna została powiadomiona o zdarzeniu ok. 15-20 minut po zaprószeniu ognia. - 20-30 minut dla rozwoju tego pożaru to epoka - mówił nadbrygadier Janusz Skulich, zastępca komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej. W jego ocenie, największe zniszczenia zostały odkryte w rejonie klatki schodowej - to najprawdopodobniej tu, na pierwszym piętrze, rozpoczął się tragiczny w skutkach pożar. Jak zauważył Skulich, problemem były także zalegające hol szafy, stanowiły element palny i blokujący ewakuację - właśnie dlatego pożar tak gwałtownie objął cały korytarz. - W naszej ocenie, konstrukcja oraz wyposażenie, wystrój, czyli przedmioty, które tarasowały drogi ewakuacyjne, stwarzały stan zagrożenia życia. W obiekcie w takim stanie ludzie nie mogą mieszkać - dodał Skulich.
Akcja przeprowadzona sprawnie
Według strażaków, zgłoszenie o pożarze nastąpiło o godz. 0.32, cztery minuty później pierwsi strażacy byli na miejscu. Już wtedy ogień obejmował znaczną część budynku. Przybywający na miejsce pożaru strażacy zobaczyli ludzi w oknach, niektórzy ratowali się, skacząc z wysokości. Ludzie ci nie mogli już uciekać klatką schodową, gdyż tam ogień był zbyt intensywny. - Każdy, kto ratował się oknem, miał większe szanse niż ten, który próbował wyjść przez korytarz - dodał Skulich.
Strażacy musieli szybko podjąć decyzję o tym, jak prowadzić akcję. - Kiedy dowódca zobaczył całą sytuację, postanowił, że nie będzie prowadził działań gaśniczych, a wszyscy strażacy, którzy przyjechali na miejsce, będą zaangażowani w ratowanie ludzi - powiedział Skulich. Jak zauważył, był to tzw. wypadek masowy, gdzie ocenia się prawdopodobieństwo uratowania życia i ratuje się tych, którzy mają na to największe szanse, czyli osoby przytomne, mogące się poruszać, wyskoczyć lub zejść po drabinie. - To przykre, ale dowódca miał świadomość, że nie będzie prowadził ewakuacji ludzi, którzy nie mogą poruszać się o własnych siłach - dodał. Skulich zaprzeczył, że strażacy poruszali się chaotycznie. W końcu, kiedy coraz mniej osób oczekiwało na pomoc, zadecydowano o rozwinięciu linii gaśniczej i wejściu do budynku klatką schodową, gdzie spodziewano się odnaleźć kolejne osoby. Taka próba została podjęta, jednak z uwagi na rozprzestrzenienie pożaru i małe prawdopodobieństwo wydostania z niego poszkodowanych, została zaniechana.
Wszystko to trwało 7 minut. W tym czasie przez okna w budynku wychodziły już płomienie. - W takiej sytuacji prowadzenie akcji ratunkowej w budynku było niemożliwe. Rozpoczęto więc gaszenie pożaru - dodał Skulich. Rano przystąpiono do przeszukiwania spalonych pomieszczeń.
Bilans ofiar wciąż nieznany
W ocenie nadbrygadiera Wiesława Leśniakiewicza, komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej, strażacy zrobili wszystko, co było w ich mocy. Podkreślił, że do 31 maja br. powstanie dokładna analiza przeprowadzonej akcji, która wskaże też najbardziej prawdopodobną przyczynę pożaru. Wstępnie strażacy dopuszczają, że mogło być to zaprószenie ognia lub podpalenie, jednak z uwagi na skalę zniszczeń jednoznaczna odpowiedź może być tu niemożliwa.
Na razie nie wiadomo też, ile osób zginęło w pożarze. - Do badań dostarczono 20 ciał i cztery fragmenty szczątków ciał, co do których nie wiadomo, czy należą do jednej, czy większej liczby osób - powiedział Andrzej Matejuk, komendant główny policji. Zaznaczył, że specjaliści zakończyli już badania szczątków, ale bez dalszych analiz nie da się jednoznacznie określić, do ilu osób należą fragmenty ciał. Dlatego też liczba ofiar pożaru może przekroczyć 21.
Przygotowywany pełny raport ma m.in. wskazać personalnie odpowiedzialnych za tragedię - jednak już wiadomo, że za stan budynku odpowiadają przedstawiciele władz samorządowych i zarządca budynku. Z tragedii wnioski już wyciągnęło MSWiA, które zleciło w całej Polsce kontrole około tysiąca podobnych obiektów. W przyszłym tygodniu spodziewane są ich wyniki.
Marcin Austyn
"Nasz Dziennik" 2009-04-17
Autor: wa