Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Stroje same nie startują

Treść

Rozmowa z Alicją Tchórz, pływaczką Słowianki Gorzów Wielkopolski
Czuje się Pani bohaterką niedawnych mistrzostw Polski? Trzy złote medale i aż sześć rekordów kraju na takie myślenie chyba pozwala?
- Nie, nie czuję. Przyznam jednak, że te wyniki mnie zaskoczyły. Jeszcze dwa tygodnie wcześniej byłam bowiem chora, miałam anginę ropną, musiałam przyjmować antybiotyki. Jadąc do Ostrowca, marzyłam przede wszystkim o zrobieniu minimum na mistrzostwa świata, dokonałam tego już w pierwszym wyścigu i potem jakoś się już potoczyło. Trochę jak z bajki.
Który z tych sukcesów dał Pani najwięcej satysfakcji?
- Wszystkie były ważne, bo nigdy wcześniej nie biłam hurtowo rekordów kraju. Najbardziej wartościowy był pewnie złoty krążek na 200 m, wywalczony ze sporą, bo ponad trzysekundową przewagą nad kolejną zawodniczką. Najwięcej frajdy sprawiła mi jednak chyba wygrana na 50 metrów. W czołówce sprintu zawsze panuje niesamowity ścisk, by myśleć o złocie, nie można sobie pozwolić na najdrobniejszy błąd, wystarczy, że nie wyjdzie start, już traci się szanse na sukces. Do tego "50" była moim ostatnim występem, czułam się bardzo zmęczona.
A co było i jest ważniejsze - złoty medal czy rekord?
- To trudne pytanie. Niby medal to medal, zawiśnie w domu, można na niego patrzeć, jest bardziej namacalny. Z drugiej strony rekordzistów dłużej się zapamiętuje, trafiają do kronik. Nie potrafię jednak powiedzieć, co jest dla mnie ważniejsze, poza tym, że pobicie rekordu Polski gwarantuje zwycięstwo (śmiech).
Zawody w Ostrowcu były ukoronowaniem pewnego etapu Pani kariery, a jak wyglądały jej początki?
- Zaczęło się przypadkowo. W trzeciej klasie podstawówki koleżanka nie chciała chodzić sama na basen i poprosiła mnie, abym jej potowarzyszyła. I tak jej potowarzyszyłam, że ona już dawno nie pływa, a ja zostałam i mam nadzieję z tym sportem wiązać swe życie. Spodobało mi się pływanie, a na wyobraźnię dziecka pewnie najbardziej działał fakt, że ciągle się poprawiałam i biłam swoje "życiówki". Dzięki temu, że szłam do przodu, nie przejmowałam się wyrzeczeniami i trudami treningów, być może, gdyby było inaczej, zrezygnowałabym?
Monotonia pływackich zajęć nie przerażała?
- Wiem, że my często narzekamy, iż pływamy od ściany do ściany, treningi są jednostajne, nudne, ale nie ma innego sposobu na podnoszenie swych umiejętności. Musimy ciężko pracować, zaliczać swój kilometraż, objętość, przerzucać kilogramy na siłowni. Dobre wyniki to na szczęście rekompensują, a poza tym pływanie rozwija.
Pani kończy szkołę średnią, wiele koleżanek i kolegów studiuje. Ciężko łączyć sport z nauką?
- Mama zawsze powtarzała mi, że najpierw jest nauka, a potem basen. I tak zostało (śmiech). Staram się uczyć jak najlepiej i jak najwięcej, bo wiem dobrze, że w ten sposób zabezpieczam swoją przyszłość. Kocham pływanie, ale sportowiec nigdy nie ma gwarancji sukcesów, jedna kontuzja może wszystko przekreślić. Wiedza zostaje na zawsze. Stąd rozkład mojego dnia nie jest za bardzo urozmaicony, to szkoła i treningi: zazwyczaj dwa razy dziennie, z wyjątkiem środy i soboty, gdy na basen chodzę raz. Łącznie uzbiera się tego kilkanaście godzin. Czasami bywa ciężko, czasu wolnego prawie nie mam, ale wspierają mnie rodzice i przyjaciele. Tworzymy zgraną ekipę, pomagamy sobie na zgrupowaniach i treningach, zresztą trenerzy starają się robić wszystko, by pływanie cały czas nas bawiło, a nie było źródłem frustracji. Mamy chcieć, nic z przymusu. To dobre podejście.
Co musi Pani poprawić, by jeszcze bardziej pójść do przodu, zbliżyć się do czołówki już nie krajowej, ale światowej?
- Jak na razie nie mogę pochwalić się za dużym kilometrażem, prawdę powiedziawszy, przepłynęłam o wiele mniejszy dystans niż moje konkurentki i tu pewnie tkwią największe rezerwy. Mam dużo braków technicznych, bardzo słabe nogi, które w stylu grzbietowym odgrywają kluczową rolę, muszę poprawić pracę pod wodą, lepiej wykonywać nawroty. Słowem - przede mną mnóstwo pracy.
Po mistrzostwach Polski pojawiły się pierwsze głosy, że może stać się Pani drugą Otylią Jędrzejczak.
- Szczerze? Nawet ich nie słyszałam. To miłe, ale nawet nie próbuję się porównywać z Otylią. Może kiedyś? Na razie cieszę się, że pojawia się coraz więcej młodych zawodników, na mistrzostwach było nas sporo, pływamy na podobnym poziomie. Niektórzy dostrzegają jakąś zmianę pokoleniową, czy tak się stanie, zobaczymy. Jestem pewna, że Otylia będzie jeszcze pływać znakomicie, podobnie Kasia Baranowska. My postaramy się im dorównać.
Rozmawiając o medalach i rekordach, nie sposób pominąć tematu strojów. Kosmiczna technologia odgrywa w pływaniu coraz większą - by nie powiedzieć - decydującą rolę, co budzi gigantyczne kontrowersje.
- Ja akurat stosowałam kostium LZR Racer, posiadający wszystkie atesty FINA, ale wiele koleżanek i kolegów pływało w strojach jeszcze nie uznawanych. Co o tym myślę? Kostium na pewno pomaga, nie ma wątpliwości, ale z drugiej strony nie płynie sam. Jest jeszcze człowiek, który musi być świetnie przygotowany, by wykorzystać jego walory. Oczywiście, co potwierdza tabela rekordów ustanowionych w ostatnim roku, pozwala uszczknąć ułamki sekundy, uzyskiwać lepsze czasy, ale wydaje mi się, że bardziej wpływa na psychikę. Gdyby jeszcze kostiumy były dostępne dla wszystkich, może nie byłoby tylu dyskusji. Tymczasem są równi i równiejsi, co już jest złe. Zresztą jak ostatnio próbowałam się z najnowszymi propozycjami, to wyglądało jak... komedia, samo wkładanie czy raczej wciąganie stroju zajęło mi ponad 40 minut.
W Ostrowcu zdobyła Pani przepustkę na mistrzostwa świata, jak będzie w Rzymie?
- Dużych szans na medal nie mam, wiem o tym. Nastawiam się na pobicie "życiówki", czyli nowy rekord Polski. Jak uda się to osiągnąć, będę zadowolona. Do Rzymu pojadę po naukę i doświadczenie, które - mam nadzieję - zaprocentuje w przyszłości.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-05-30

Autor: wa