Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Teatr Telewizji - przed emisją

Treść

Ostatni dzień sierpnia 1939 roku. Warszawskie kabarety tętnią życiem, ulica również, choć rowy przeciwlotnicze są już kopane przez warszawiaków. Z pobliskiego kabaretu słychać znany szlagier "Tańcz, Warszawo", kamera pokazuje publiczność wchodzącą i zasiadającą przy stolikach jednego z kabaretów. Wśród publiczności nie brakuje VIP-ów, są nawet przedstawiciele rządu, osobiście pan wiceminister (Piotr Machalica) z małżonką (Beata Ścibakówna). Na scenie zaś króluje Zofia, kabaretowa diwa, trochę w typie Ordonki (Wiktoria Gorodeckaja). Tak rozpoczyna się spektakl "Warszawa", który Teatr Telewizji wyemituje dzisiejszego wieczoru.

Przedstawienie Andrzeja Strzeleckiego wnosi klimat przedwojennej Warszawy, zwłaszcza dzięki piosenkom, znanym szlagierom wylansowanym w kabaretach międzywojennych przez takie gwiazdy, jak Hanka Ordonówna, Zula Pogorzelska, Lena Żelichowska czy Mira Zimińska. Ale ów klimat przedwojennej Warszawy współbuduje także półświatek apaszowski ze złodziejaszkami, żulikami itp. W przedstawieniu te obydwa światy ze sobą współistnieją, a nawet wzajemnie się uzupełniają. Łączy je sztuka. Na scenie kabaretowej słyszymy znakomicie wykonany przez Wiktorię Gorodeckają wielki przebój Ordonki "Miłość ci wszystko wybaczy". Ale też słyszymy słynną "Czarną Mańkę", legendę warszawskich przedmieść. No, można powiedzieć, że awansem znalazła się na uznanej kabaretowej scenie. Podobnie jak "Bal na Gnojnej" w stylizowanej trochę na doliniarski kunszt interpretacji Bohdana Łazuki.
"Szemrane" piosenki z półświatka wchodzą tu na salony. Wszystkie środowiska - i te "wysokie", i te "niskie" - przenikają się i czerpią z siebie nawzajem. Jeden z bohaterów tej opowieści, Stach (Przemysław Sadowski), który właśnie "nawiał" z więzienia i którego poszukuje inspektor (Witold Dębicki) wraz z komisarzem (Sławomir Orzechowski), zakradłszy się do garderoby Zofii, która jeszcze chwilę temu była na scenie "Czarną Mańką", powiada: "Taka moda, ja to rozumiem. Inteligencja woli sobie posłuchać o Stachu nożowniku, aniżeli spotkać go na Woli". Narracja prowadzona jest przez piosenki, one są łącznikami scen i łączą postaci. Diametralnie różne. Tak przynajmniej wydawałoby się. Ale kiedy na kabaretowej scenie artystka śpiewa "Ja jestem Andzia z Podwala", kamera przenosi akcję do knajpianego wnętrza, gdzie swoją przystań mają chłopaki od Stacha nożownika i gdzie są dziewczyny niekoniecznie z dobrych domów. Jedna z nich, Wandzia (Katarzyna Dąbrowska), śpiewa ciąg dalszy "Andzi z Podwala". Podobnie jest z innymi piosenkami, jak "Stachu, wróć" w zabawnym parodystycznym wykonaniu kabaretowego trio: Bohdan Łazuka, Wiktor Zborowski i Krzysztof Tyniec, a w półświatku kontynuuje piosenkę Hania, dziewczyna Stacha (Dominika Kuźniak). I tak jest nie tylko z piosenkami "szemranymi", ale i z "salonowymi", jak "Miłość ci wszystko wybaczy", śpiewaną w kabarecie przez artystkę i za chwilę na ulicy przez Hanię zakochaną w swoim Stachu. Bo przeżywanie uczucia miłości dane jest wszystkim, bez względu na status społeczny.
Spektakl Andrzeja Strzeleckiego na kilka godzin przed wybuchem wojny i potem podczas jej trwania pokazuje dwa charakterystyczne światy Warszawy: artystyczny, inteligencki oraz knajpiano-praski, gdzie zbierają się menele. I tym, co łączy te dwie skrajności, jest szczery patriotyzm przejawiający w postawie ludzi, w ich działaniu. Ta miłość do Warszawy, wierność Ojczyźnie, nawet za najwyższą cenę, oddania życia, to najpiękniejsze akcenty w przedstawieniu. Bohaterowie tej opowieści nie są aniołkami. Prawie każdy ma jakieś większe czy mniejsze grzechy na sumieniu, zdradę żony, zdradę męża, przestępstwa kryminalne, nieobyczajne prowadzenie się, ale w obliczu wojny powraca hierarchia wartości, wszystkim przyświeca ten sam wspólny cel.
Ciekawą postacią w przedstawieniu jest konferansjer kabaretowy (Krzysztof Stelmaszyk) stylizowany trochę na najsłynniejszego konferansjera warszawskich kabaretów międzywojennych. To Fryderyk Jarosy, który przybył do nas z rosyjskim teatrem i pozostał. Był węgierskim Żydem. Ukochał Warszawę i dawał tego liczne dowody. W spektaklu Strzeleckiego jest taka scena, gdzie konferansjer - Krzysztof Stelmaszyk, mówi tekst znanej, bardzo pięknej "Piosenki o mojej Warszawie" Mieczysława Fogga. Ileż tu miłości do Warszawy, a fragment: "Że muszę nad tobą zapłakać", pozostaje w pamięci. Nie braknie scen wzruszających, jak choćby ta, gdzie Stanisława Celińska jako Mamuśka (pod taką "ksywą" funkcjonuje właścicielka szemranej knajpy, niestroniąca od dosadnego słownictwa) wraz z dziewczynami zawija w gazety prowiant, dżemy, powidła i każe któremuś menelowi zanieść do Świętego Krzyża, bo "ksiądz będzie wiedział, komu to się przyda". A najsłynniejszy złodziej warszawski, Stach, powiada, że chłopaki mają iść do kopania rowów, jeśli któryś nie pójdzie, będzie miał z nim do czynienia. Wbija się w pamięć także scena, w której właściciel zakładu fotograficznego (Andrzej Strzelecki) z zawieszonego nad drzwiami szyldu "Białkowski i Syn" ściera wyraz "Syn", powstrzymując łzy. Syn Michaś (Antoni Pawlicki) już nie żyje. Pojawi się wprawdzie w finale w metaforycznej scenie z aparatem fotograficznym, ale już jako postać symboliczna. Tak jak wszyscy pozostali bohaterowie, którzy nie przeżyją wojny. Zginą w różnych miejscach, jedni w akcjach indywidualnych, inni przypadkowo, wielu w Powstaniu Warszawskim, wiceminister zginie z rąk Sowietów po wkroczeniu Armii Czerwonej. Przeżyje tylko Stach, czołowa postać warszawskiego półświatka. Wiele lat po wojnie przyjedzie gdzieś ze świata do Warszawy. Widzimy go w ostatniej scenie jako starszego pana.
Świetny spektakl, znakomicie zrealizowany i zagrany. Dobry tytuł, po prostu Warszawa, ale jakże różna od dzisiejszej. Tamta, przedwojenna, miała duszę i była kochana. Dzisiejsza nie ma duszy, nikt jej nie kocha i tylko można nad tym zapłakać.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Warszawa", scenariusz i reżyseria Andrzej Strzelecki, zdjęcia Piotr Bernat, scenografia Anna Wunderlich, kostiumy Tatiana Kwiatkowska, choreografia Agnieszka Brańska. Teatr Telewizji; emisja 7 września br.
"Nasz Dziennik" 2009-09-07

Autor: wa