Tusk mówi Gierkiem
Treść
Z prof. Barbarą Fedyszak-Radziejowską, socjologiem, członkiem Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, rozmawia Mariusz Kamieniecki
Opozycja podnosi, że rząd Donalda Tuska nie ma planu pracy na całą kadencję, są natomiast działania doraźne, polegające na sondowaniu opinii publicznej i wybieraniu przez premiera tych obszarów, które dają mu popularność.
- Wydaje mi się, że ten rząd jednak ma plan, tyle tylko, iż nie jest to plan, który został wyraźnie sformułowany w kampanii wyborczej. Warto przypomnieć, że PO w 2007 roku przyjęła w swoim bardzo intensywnie formułowanym przekazie program PiS, obiecując, że będzie jednocześnie liberalna i solidarna oraz że wszystko zrobi lepiej niż PiS. Jednak solidarną część programu sformułowano tylko na użytek kampanii wyborczej. Dlatego konsekwentnie podejmowane są próby komercjalizacji służby zdrowia, co de facto jest stopniowym sprywatyzowaniem tego obszaru, oraz uporczywego osłabiania, a może nawet likwidacji mediów publicznych. Ataki na prezydenta Lecha Kaczyńskiego są z punktu widzenia PO koniecznością, jakoś przecież trzeba uzasadnić co najmniej selektywną realizację obietnic wyborczych. Co istotne, prawdziwe konflikty wartości i cele rządzenia są przed społeczeństwem ukrywane. Proszę zwrócić uwagę na kontekst tzw. afery stoczniowej. Sprzedaż stoczni i zachowanie produkcji statków były niezbędne w czasie kampanii wyborczej. Rząd Donalda Tuska ani nie potrafił w negocjacjach z UE uratować stoczni, ani uczciwie zorganizować korzystnego dla nich przetargu. Natomiast skutecznie wyreżyserował spektakl pt. "Stoczniowy sukces" i wygrał wybory do europarlamentu. To z kolei oznacza, że ani stocznie, ani miejsca pracy nie były dla PO tak ważne, jak wygranie wyborów. To przykład realizacji programu Platformy - rządzimy, spłacając najważniejsze "długi" zaciągnięte u popierającego nas w 2007 roku establishmentu (osłabienie CBA, zablokowanie prac IPN), pacyfikujemy opozycję, wygrywamy wybory prezydenckie i wtedy swoją liberalną, co nie znaczy prawicową, wizję państwa wcielamy w czyn. A wszystko tak, by Polacy tego nie zauważyli, bo - jak pokazał wynik wyborów 2005 r. - takiego państwa nie chcą.
Trudno realizuje się program niezgodny z obietnicami, ale - jak widać - PO sporo rzeczy się udaje.
- Udajemy, że nie dostrzegamy zmian w NIK, godzimy się z odwołaniem Mariusza Kamińskiego ze stanowiska szefa CBA, bagatelizujemy projekty nowelizacji ustawy o IPN, bezradnie patrzymy na redukcję wpływów pieniędzy z abonamentu, co zagraża istnieniu publicznego radia.
Oczywiście. Zobaczmy, co się dzieje w polityce zagranicznej. Nie znamy kształtu umowy z Rosją, nie wiemy, po co nam tyle gazu, i to przez ponad 30 lat, ale dziennikarze praktycznie przeszli do porządku nad tym tematem. Premier ogłosił sukces, to znaczy, że jest sukces. Przestano się z nami liczyć w Rosji, UE i w Stanach Zjednoczonych. Przykładowo: premier zapowiadał, że wybór dwóch kluczowych przedstawicieli UE będzie trwał długo, tymczasem wszystko zamknęło się w dwóch godzinach i gołym okiem widać, że nikt naszego rządu o nic nie pytał. Minister spraw zagranicznych jedzie do Stanów Zjednoczonych, a podobno zaprzyjaźniony z nim rząd Demokratów wyraźnie tę wizytę lekceważy - sekretarz stanu USA Hillary Clinton jest w tym czasie za granicą. Sukces, jakim podobno była wizyta premiera Putina na Westerplatte, pomińmy milczeniem. Ale przecież Radosław Sikorski zapowiadał, że nie będzie żadnych sporów, a polska dyplomacja wtopi się w "główny nurt". I wtapia się - jak widać - bardzo skutecznie.
Mamy do czynienia z procesem budowania monopolu władzy?
- Tak, projekt ten po części przypomina to, co się stało w Rosji. Tam też jest wysportowany, sprawny fizycznie, atrakcyjny premier, który zachwyca swoich wyborców. Tam już udało się stworzyć szczególną demokrację, z partiami opozycyjnymi bez żadnego znaczenia. Monopol władzy jest pełny, premier i prezydent są z tej samej - jedynej, "naszej" - partii i obaj są kochani przez naród. Udało się w Rosji, dlaczego nie miałoby się udać w Polsce. Wiara, że Polskę i Rosję nic dzisiaj nie łączy ani biznesowo, ani środowiskowo, ani agenturalnie, jest mało realistyczna.
Sprawny PR wystarcza, by utrzymywać wysokie słupki w sondażach?
- Nie nazwałabym tego, co się dzieje w Polsce, polityką PR-owską. To coraz bardziej przypomina propagandę. W PR obowiązuje minimalna zbieżność wizerunku z rzeczywistością, w propagandzie zgodność z faktami nie obowiązuje.
Brzmi to jak za czasów komunistycznych...
- Słuchałam przemówienia Donalda Tuska podsumowującego 2 lata rządzenia PO i gdyby ktoś w 1989 roku powiedział mi, że po 20 latach człowiek wywodzący się z solidarnościowego nurtu będzie mówił Edwardem Gierkiem - nie uwierzyłabym. Powiedziałabym, że to jest niemożliwe, a jednak tak się stało. Premier ogłosił wielkie zwycięstwo w boju stoczonym ze światowym kryzysem. Usłyszałam, że wygraliśmy z całą Europą, wyprzedzając nawet Niemcy i Litwę, i to nie wydając na walkę z kryzysem ani złotówki. Ale nie dowiedziałam się niczego konkretnego o umowie z Rosją, stanie służby zdrowia i szpitalach, które przestają leczyć, bo limity się wyczerpały, czy o bezrobociu, które rośnie. Dowiedziałam się natomiast, że co prawda deficyt jest, ale nie tak groźny, jak mówią wrogowie tego rządu. Nie ma też problemu ze środkami na wypłacanie emerytur, nie ma problemu biednych dzieci, nie ma problemu korupcji. Słowa, słowa, słowa, głównie o sukcesach rządu i złej opozycji. Jak za Gierka. Wtedy też było dużo o Polakach, którzy uwierzyli w siebie, zaufali rządowi i wspólnie budują drugą Polskę. Wzruszające... Jednak oburzył mnie pewien wątek przemówienia premiera, mianowicie ten, w którym Donald Tusk powiedział, że wygraliśmy z kryzysem, nie wydając jak inne państwa miliardów euro na ratowanie instytucji finansowych i miejsc pracy. Muszę powiedzieć, że zaniepokoił mnie ten poziom arogancji. Przecież jesteśmy naczyniem połączonym z europejską i światową gospodarką. Kryzys słabnie także dlatego, że inni, bogatsi zrobili więcej niż my, a Polska korzysta z pozytywnych skutków ich działania. Poprawa sytuacji w Niemczech czy w Stanach Zjednoczonych spowodowana m.in. wpompowaniem wielkich pieniędzy w gospodarkę osłabiła siłę kryzysu w Europie, na świecie, a więc i w Polsce. Moim zdaniem, nie wypada aż tak lekceważyć doświadczenia i kompetencji innych.
Kolejny raz dostało się także prezydentowi i opozycji...
- Bardzo mnie rozśmieszyło, kiedy premier Tusk powiedział, że Polska w porównaniu z innymi państwami była w wyjątkowo (!?) trudnej sytuacji, bo ma taką, a nie inną opozycję. Zabrzmiało to mniej więcej tak, jakby w innych krajach nie było demokracji ani opozycji. Pojawił się - a jakże - wątek pewnej "instytucji", która przeszkadza, o której premier miłosiernie nic więcej nie powie, bo wszyscy wiedzą, o co chodzi. Innymi słowy, jesteśmy doskonali, a jeśli coś jest nie tak, to z powodu PiS oraz prezydenta RP.
Edward Gierek też mówił, że co prawda opozycja bruździ, bo w 1976 roku przecież warchoły ujawniły się w Ursusie i w Radomiu, ale mimo to dzięki przywództwu "naszej Partii" udaje się prowadzić Polskę od sukcesów do sukcesów. Podobno byliśmy w latach 70. (zdaniem Edwarda Gierka) potęgą gospodarczą. Do dzisiaj spłacamy zaciągnięte przez niego i bardzo źle zagospodarowane kredyty.
Premier powiedział jeszcze jedną istotną rzecz, a mianowicie, że Polska jest fenomenem w walce z kryzysem, że nie była to jedynie sezonowa przygoda, kiedy staliśmy się przykładem dla innych, ale że nadal tak będzie...
- W swoim przemówieniu pan premier stwarzał wrażenie człowieka, który głęboko wierzy w to, co mówi. Miałam nawet poczucie, że rzeczywiście tak może być. W psychologii społecznej mówi się, że najgłębiej wierzą w propagandę jej twórcy. Często wydaje się nam, że propagandziści są cyniczni, tymczasem oni święcie wierzą w to, co mówią, bo jak inaczej zachować komfort psychiczny i wewnętrzną zgodność osobowości. Prawdziwy problem tkwi w czymś innym. Jak to jest możliwe, że w demokratycznym państwie z opozycją, niezależnymi mediami, dziennikarzami takie propagandowe przemówienie może być wygłoszone i prawdopodobnie pozostanie bez krytycznych komentarzy. Tylko to jest bardzo interesujące.
Dlaczego?
- Mam wrażenie, że dzisiejszy stan demokracji jest spełnieniem oczekiwań wielu mediów i instytucji opiniotwórczych, jak: "Gazeta Wyborcza", TVN 24, "Polityka", Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową, Instytut Spraw Publicznych czy Fundacja Batorego, które udzieliły medialnej pomocy PO w starciu z PiS. Pomoc ta polegała na organizowaniu licznych debat i dyskusji, wydawaniu raportów i permanentnym komentowaniu w mediach sytuacji wedle jednego wzorca zapisanego w wezwaniu, by PO ewentualnie krytykować, ale PiS - koniecznie i bezwzględnie niszczyć. Tak przygotowano dzisiejszą sytuację. Udało się wmówić Polakom, że PiS jest partią destrukcyjną, niszczącą ustrój, demokrację, swobody obywatelskie, kompromitującą Polskę w relacjach międzynarodowych, a więc partią, która ma zniknąć, a przynajmniej już nigdy nie wrócić do władzy. Jeśli Polacy rzeczywiście uwierzą, że dla PO nie ma alternatywy, to tak zakończy się 20 lat demokracji w III RP. Premier Tusk mówi wprost, że jest przywódcą demokratycznego państwa, któremu opozycja przeszkadza w rządzeniu, ale to nie wywołuje żadnych poważnych komentarzy. Kiedy widzę, że ludzie wywodzący się z "Solidarności" zawracają Polskę w kierunku monopartii i odbywa się to za zezwoleniem elit opiniotwórczych, to przyznam, że jestem tym najgłębiej, jak to tylko możliwe, zaniepokojona.
Do czego, Pani zdaniem, może doprowadzić taka monowładza?
- Odsunięcie Mariusza Kamińskiego może stać się początkiem końca CBA, czyli jedynej niepostpeerelowskiej służby specjalnej. To ostatecznie zamknie problem walki z korupcją politycznych elit. Już nigdy więcej niczego się o nich nie dowiemy. Nowelizacja ustawy o IPN w wersji PO zamknie także dostęp do wiedzy o przeszłości tychże elit. Osłabieniu uległa już Najwyższa Izba Kontroli. Zdegradowanie PiS do roli paprotki politycznej (poparcie w granicach 10-15 proc.) zakończy demokrację. Nie ma lepszej kontroli rządzących jak silna opozycja, która prędzej czy później dojdzie do władzy, jak to dzieje się w ustabilizowanych i realnie działających demokracjach. Nic tak nie weryfikuje rządzących jak sprawna opozycja. Media mogą dotrzeć do informacji lub nie, ale opozycyjna partia zawsze - jeśli zdobędzie władzę - sprawdzi, jak rządzili poprzednicy. To najlepszy hamulec, jedyna prawdziwa bariera realnie powstrzymująca rządzących przed nadużyciami władzy. Nie będzie ani rozwoju gospodarczego, ani sukcesu, ani bezpiecznego i sprawiedliwego państwa, ani realnej walki z korupcją, ani demokracji, jeżeli w Polsce skończy się silna opozycja.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik, 2009-11-24
Opozycja podnosi, że rząd Donalda Tuska nie ma planu pracy na całą kadencję, są natomiast działania doraźne, polegające na sondowaniu opinii publicznej i wybieraniu przez premiera tych obszarów, które dają mu popularność.
- Wydaje mi się, że ten rząd jednak ma plan, tyle tylko, iż nie jest to plan, który został wyraźnie sformułowany w kampanii wyborczej. Warto przypomnieć, że PO w 2007 roku przyjęła w swoim bardzo intensywnie formułowanym przekazie program PiS, obiecując, że będzie jednocześnie liberalna i solidarna oraz że wszystko zrobi lepiej niż PiS. Jednak solidarną część programu sformułowano tylko na użytek kampanii wyborczej. Dlatego konsekwentnie podejmowane są próby komercjalizacji służby zdrowia, co de facto jest stopniowym sprywatyzowaniem tego obszaru, oraz uporczywego osłabiania, a może nawet likwidacji mediów publicznych. Ataki na prezydenta Lecha Kaczyńskiego są z punktu widzenia PO koniecznością, jakoś przecież trzeba uzasadnić co najmniej selektywną realizację obietnic wyborczych. Co istotne, prawdziwe konflikty wartości i cele rządzenia są przed społeczeństwem ukrywane. Proszę zwrócić uwagę na kontekst tzw. afery stoczniowej. Sprzedaż stoczni i zachowanie produkcji statków były niezbędne w czasie kampanii wyborczej. Rząd Donalda Tuska ani nie potrafił w negocjacjach z UE uratować stoczni, ani uczciwie zorganizować korzystnego dla nich przetargu. Natomiast skutecznie wyreżyserował spektakl pt. "Stoczniowy sukces" i wygrał wybory do europarlamentu. To z kolei oznacza, że ani stocznie, ani miejsca pracy nie były dla PO tak ważne, jak wygranie wyborów. To przykład realizacji programu Platformy - rządzimy, spłacając najważniejsze "długi" zaciągnięte u popierającego nas w 2007 roku establishmentu (osłabienie CBA, zablokowanie prac IPN), pacyfikujemy opozycję, wygrywamy wybory prezydenckie i wtedy swoją liberalną, co nie znaczy prawicową, wizję państwa wcielamy w czyn. A wszystko tak, by Polacy tego nie zauważyli, bo - jak pokazał wynik wyborów 2005 r. - takiego państwa nie chcą.
Trudno realizuje się program niezgodny z obietnicami, ale - jak widać - PO sporo rzeczy się udaje.
- Udajemy, że nie dostrzegamy zmian w NIK, godzimy się z odwołaniem Mariusza Kamińskiego ze stanowiska szefa CBA, bagatelizujemy projekty nowelizacji ustawy o IPN, bezradnie patrzymy na redukcję wpływów pieniędzy z abonamentu, co zagraża istnieniu publicznego radia.
Oczywiście. Zobaczmy, co się dzieje w polityce zagranicznej. Nie znamy kształtu umowy z Rosją, nie wiemy, po co nam tyle gazu, i to przez ponad 30 lat, ale dziennikarze praktycznie przeszli do porządku nad tym tematem. Premier ogłosił sukces, to znaczy, że jest sukces. Przestano się z nami liczyć w Rosji, UE i w Stanach Zjednoczonych. Przykładowo: premier zapowiadał, że wybór dwóch kluczowych przedstawicieli UE będzie trwał długo, tymczasem wszystko zamknęło się w dwóch godzinach i gołym okiem widać, że nikt naszego rządu o nic nie pytał. Minister spraw zagranicznych jedzie do Stanów Zjednoczonych, a podobno zaprzyjaźniony z nim rząd Demokratów wyraźnie tę wizytę lekceważy - sekretarz stanu USA Hillary Clinton jest w tym czasie za granicą. Sukces, jakim podobno była wizyta premiera Putina na Westerplatte, pomińmy milczeniem. Ale przecież Radosław Sikorski zapowiadał, że nie będzie żadnych sporów, a polska dyplomacja wtopi się w "główny nurt". I wtapia się - jak widać - bardzo skutecznie.
Mamy do czynienia z procesem budowania monopolu władzy?
- Tak, projekt ten po części przypomina to, co się stało w Rosji. Tam też jest wysportowany, sprawny fizycznie, atrakcyjny premier, który zachwyca swoich wyborców. Tam już udało się stworzyć szczególną demokrację, z partiami opozycyjnymi bez żadnego znaczenia. Monopol władzy jest pełny, premier i prezydent są z tej samej - jedynej, "naszej" - partii i obaj są kochani przez naród. Udało się w Rosji, dlaczego nie miałoby się udać w Polsce. Wiara, że Polskę i Rosję nic dzisiaj nie łączy ani biznesowo, ani środowiskowo, ani agenturalnie, jest mało realistyczna.
Sprawny PR wystarcza, by utrzymywać wysokie słupki w sondażach?
- Nie nazwałabym tego, co się dzieje w Polsce, polityką PR-owską. To coraz bardziej przypomina propagandę. W PR obowiązuje minimalna zbieżność wizerunku z rzeczywistością, w propagandzie zgodność z faktami nie obowiązuje.
Brzmi to jak za czasów komunistycznych...
- Słuchałam przemówienia Donalda Tuska podsumowującego 2 lata rządzenia PO i gdyby ktoś w 1989 roku powiedział mi, że po 20 latach człowiek wywodzący się z solidarnościowego nurtu będzie mówił Edwardem Gierkiem - nie uwierzyłabym. Powiedziałabym, że to jest niemożliwe, a jednak tak się stało. Premier ogłosił wielkie zwycięstwo w boju stoczonym ze światowym kryzysem. Usłyszałam, że wygraliśmy z całą Europą, wyprzedzając nawet Niemcy i Litwę, i to nie wydając na walkę z kryzysem ani złotówki. Ale nie dowiedziałam się niczego konkretnego o umowie z Rosją, stanie służby zdrowia i szpitalach, które przestają leczyć, bo limity się wyczerpały, czy o bezrobociu, które rośnie. Dowiedziałam się natomiast, że co prawda deficyt jest, ale nie tak groźny, jak mówią wrogowie tego rządu. Nie ma też problemu ze środkami na wypłacanie emerytur, nie ma problemu biednych dzieci, nie ma problemu korupcji. Słowa, słowa, słowa, głównie o sukcesach rządu i złej opozycji. Jak za Gierka. Wtedy też było dużo o Polakach, którzy uwierzyli w siebie, zaufali rządowi i wspólnie budują drugą Polskę. Wzruszające... Jednak oburzył mnie pewien wątek przemówienia premiera, mianowicie ten, w którym Donald Tusk powiedział, że wygraliśmy z kryzysem, nie wydając jak inne państwa miliardów euro na ratowanie instytucji finansowych i miejsc pracy. Muszę powiedzieć, że zaniepokoił mnie ten poziom arogancji. Przecież jesteśmy naczyniem połączonym z europejską i światową gospodarką. Kryzys słabnie także dlatego, że inni, bogatsi zrobili więcej niż my, a Polska korzysta z pozytywnych skutków ich działania. Poprawa sytuacji w Niemczech czy w Stanach Zjednoczonych spowodowana m.in. wpompowaniem wielkich pieniędzy w gospodarkę osłabiła siłę kryzysu w Europie, na świecie, a więc i w Polsce. Moim zdaniem, nie wypada aż tak lekceważyć doświadczenia i kompetencji innych.
Kolejny raz dostało się także prezydentowi i opozycji...
- Bardzo mnie rozśmieszyło, kiedy premier Tusk powiedział, że Polska w porównaniu z innymi państwami była w wyjątkowo (!?) trudnej sytuacji, bo ma taką, a nie inną opozycję. Zabrzmiało to mniej więcej tak, jakby w innych krajach nie było demokracji ani opozycji. Pojawił się - a jakże - wątek pewnej "instytucji", która przeszkadza, o której premier miłosiernie nic więcej nie powie, bo wszyscy wiedzą, o co chodzi. Innymi słowy, jesteśmy doskonali, a jeśli coś jest nie tak, to z powodu PiS oraz prezydenta RP.
Edward Gierek też mówił, że co prawda opozycja bruździ, bo w 1976 roku przecież warchoły ujawniły się w Ursusie i w Radomiu, ale mimo to dzięki przywództwu "naszej Partii" udaje się prowadzić Polskę od sukcesów do sukcesów. Podobno byliśmy w latach 70. (zdaniem Edwarda Gierka) potęgą gospodarczą. Do dzisiaj spłacamy zaciągnięte przez niego i bardzo źle zagospodarowane kredyty.
Premier powiedział jeszcze jedną istotną rzecz, a mianowicie, że Polska jest fenomenem w walce z kryzysem, że nie była to jedynie sezonowa przygoda, kiedy staliśmy się przykładem dla innych, ale że nadal tak będzie...
- W swoim przemówieniu pan premier stwarzał wrażenie człowieka, który głęboko wierzy w to, co mówi. Miałam nawet poczucie, że rzeczywiście tak może być. W psychologii społecznej mówi się, że najgłębiej wierzą w propagandę jej twórcy. Często wydaje się nam, że propagandziści są cyniczni, tymczasem oni święcie wierzą w to, co mówią, bo jak inaczej zachować komfort psychiczny i wewnętrzną zgodność osobowości. Prawdziwy problem tkwi w czymś innym. Jak to jest możliwe, że w demokratycznym państwie z opozycją, niezależnymi mediami, dziennikarzami takie propagandowe przemówienie może być wygłoszone i prawdopodobnie pozostanie bez krytycznych komentarzy. Tylko to jest bardzo interesujące.
Dlaczego?
- Mam wrażenie, że dzisiejszy stan demokracji jest spełnieniem oczekiwań wielu mediów i instytucji opiniotwórczych, jak: "Gazeta Wyborcza", TVN 24, "Polityka", Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową, Instytut Spraw Publicznych czy Fundacja Batorego, które udzieliły medialnej pomocy PO w starciu z PiS. Pomoc ta polegała na organizowaniu licznych debat i dyskusji, wydawaniu raportów i permanentnym komentowaniu w mediach sytuacji wedle jednego wzorca zapisanego w wezwaniu, by PO ewentualnie krytykować, ale PiS - koniecznie i bezwzględnie niszczyć. Tak przygotowano dzisiejszą sytuację. Udało się wmówić Polakom, że PiS jest partią destrukcyjną, niszczącą ustrój, demokrację, swobody obywatelskie, kompromitującą Polskę w relacjach międzynarodowych, a więc partią, która ma zniknąć, a przynajmniej już nigdy nie wrócić do władzy. Jeśli Polacy rzeczywiście uwierzą, że dla PO nie ma alternatywy, to tak zakończy się 20 lat demokracji w III RP. Premier Tusk mówi wprost, że jest przywódcą demokratycznego państwa, któremu opozycja przeszkadza w rządzeniu, ale to nie wywołuje żadnych poważnych komentarzy. Kiedy widzę, że ludzie wywodzący się z "Solidarności" zawracają Polskę w kierunku monopartii i odbywa się to za zezwoleniem elit opiniotwórczych, to przyznam, że jestem tym najgłębiej, jak to tylko możliwe, zaniepokojona.
Do czego, Pani zdaniem, może doprowadzić taka monowładza?
- Odsunięcie Mariusza Kamińskiego może stać się początkiem końca CBA, czyli jedynej niepostpeerelowskiej służby specjalnej. To ostatecznie zamknie problem walki z korupcją politycznych elit. Już nigdy więcej niczego się o nich nie dowiemy. Nowelizacja ustawy o IPN w wersji PO zamknie także dostęp do wiedzy o przeszłości tychże elit. Osłabieniu uległa już Najwyższa Izba Kontroli. Zdegradowanie PiS do roli paprotki politycznej (poparcie w granicach 10-15 proc.) zakończy demokrację. Nie ma lepszej kontroli rządzących jak silna opozycja, która prędzej czy później dojdzie do władzy, jak to dzieje się w ustabilizowanych i realnie działających demokracjach. Nic tak nie weryfikuje rządzących jak sprawna opozycja. Media mogą dotrzeć do informacji lub nie, ale opozycyjna partia zawsze - jeśli zdobędzie władzę - sprawdzi, jak rządzili poprzednicy. To najlepszy hamulec, jedyna prawdziwa bariera realnie powstrzymująca rządzących przed nadużyciami władzy. Nie będzie ani rozwoju gospodarczego, ani sukcesu, ani bezpiecznego i sprawiedliwego państwa, ani realnej walki z korupcją, ani demokracji, jeżeli w Polsce skończy się silna opozycja.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik, 2009-11-24
Autor: wa