Przejdź do treści
Przejdź do stopki

W budżecie nie ma już czego ciąć

Treść

Ratuj się kto może - tak prof. Adam Glapiński, doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. ekonomicznych, lapidarnie określił obecną sytuację związaną z nowelizacją budżetu przez rząd PO - PSL. Wskazuje, że ten chaotyczny manewr jest następstwem zaniechania przez rząd walki z kryzysem w poprzednich miesiącach.

W kasie państwa pojawił się wysoki, nieplanowany deficyt skonsumowany również w sposób nieplanowany, a więc nie przez te sektory, które należało dofinansować w ramach walki z kryzysem. Rząd wykonuje obecnie rozpaczliwe ruchy, aby jakoś ograniczyć tę dziurę w finansach. Czyni to przez: podniesienie poziomu deficytu w znowelizowanej ustawie budżetowej, cięcia w funduszach rezerwowych i funduszach resortów oraz zmuszanie funduszy publicznych, w tym ZUS, Krajowy Fundusz Drogowy i in., do rezygnacji z finansowania środkami budżetowymi i zaciągania w to miejsce kredytów w bankach komercyjnych. Pozwala to zmniejszyć dziurę w budżecie, ale zwiększa zadłużenie finansów publicznych. Finansowanie deficytu kredytem bankowym jest znacznie droższe dla podatników niż finansowanie go kanałem publicznym poprzez emisję obligacji skarbowych, a więc będzie elementem w następnych latach podcinającym konkurencyjność i rozwój gospodarczy w Polsce. - Deficyt sektora finansów publicznych sięgnie ok. 75 mld złotych - ocenia prof. Glapiński. Zwraca też uwagę, że wykonanie przez rząd znowelizowanego budżetu może okazać się trudne ze względu na spadające dochody z podatku VAT i akcyzy oraz ucieczkę podmiotów gospodarczych w szarą strefę.
- Obawiam się, że będzie potrzebna kolejna nowelizacja budżetu. Szacunki przychodów budżetowych przyjęte w nowelizacji nadal są zawyżone, a wydatków zaniżone. Tymczasem w budżecie nie ma już czego ciąć. Blisko 80 proc. wydatków budżetowych to tzw. wydatki sztywne - ocenił doradca prezydenta. Glapiński skrytykował też pomysł rządu dotyczący podniesienia podatków. - Podnoszenie podatków w kryzysie to zły pomysł, ponieważ wprowadza gospodarkę w spiralę mnożnikowego kurczenia się popytu i dochodu - zauważył. Jako przykład podał podwyżkę akcyzy na papierosy i alkohol. Przeprowadzona na początku roku zamiast podniesienia wpływów do budżetu spowodowała ich zmniejszenie.
Rząd PO - PSL, który przez miesiące zapewniał, że kryzys nas nie dotknie, i zlekceważył działania prewencyjne, dziś znalazł się między młotem a kowadłem.
Z jednej strony spadają wpływy podatkowe z ogarniętej kryzysem gospodarki, z drugiej rząd nie ma już środków na powstrzymanie procesów kryzysowych.
- Wpadliśmy w spiralę schładzania gospodarki. Rząd ogranicza wydatki budżetowe, w efekcie następuje ubytek dochodów budżetowych i znów trzeba ciąć wydatki... Tymczasem powinien działać, podobnie jak inne rządy, na rzecz podtrzymania koniunktury w gospodarce realnej i ograniczenia strat spowodowanych kryzysem - twierdzi dr Cezary Mech, doradca prezesa NBP.
Profesor Andrzej Kaźmierczak z SGH zwraca uwagę, ze zadłużenie Skarbu Państwa, mierzone skalą wyemitowanych obligacji skarbowych, wzrosło w pierwszych 4 miesiącach tego roku o ponad 31,7 mld złotych. - Jeśli to tempo się utrzyma, to na koniec roku możemy mieć deficyt rzędu 90 mld złotych - oblicza prof. Kaźmierczak. Zwraca uwagę, że rentowność polskich obligacji skarbowych jest bardzo wysoka (ok. 5,5 proc.), wyższa niż w innych krajach Unii. Dalszy wzrost zadłużenia spowoduje gwałtowny wzrost wydatków sztywnych w budżecie na jego obsługę. - Nie miałbym nic przeciwko ekspansywnej polityce fiskalnej na rozwój, ale tutaj mamy do czynienia z zadłużaniem się na bieżące łatanie dziur, a nie z planowanymi wydatkami na zasilanie gospodarki - podkreśla Kaźmierczak i ostrzega, że dług publiczny sięgnął już 637 mld zł, co oznacza, że przekroczył 50 proc. PKB. W opinii dr. Mecha, rząd nie ma co liczyć, że na Zachodzie nastąpi szybkie odbicie, które pociągnie w górę naszą gospodarkę. - Działanie zachodnich programów stabilizacyjnych powoli się wypala, ale zamiast ożywienia następuje na razie proces dostosowawczy. Polega on na delewarowaniu gospodarek, tj. przedsiębiorstwa spłacają zadłużenie, zmniejszają zapotrzebowanie na nowe kredyty, co w efekcie powoduje zmniejszenie popytu, redukcję mocy produkcyjnych, zmniejszenie zapotrzebowania na środki inwestycyjne - tłumaczy dr Mech. Jak powinna zachowywać się Polska? Błędem jest oczekiwanie, że powstaną u nas nowe moce produkcyjne. Błędem jest kontynuowanie polityki cięć budżetowych i schładzania gospodarki za cenę niskiego deficytu, za którą płacimy wygaszaniem produkcji w Polsce i bezproduktywnym zadłużaniem się na koszt młodego pokolenia. Zamiast dotychczasowej polityki rząd powinien zwiększać wydatki publiczne na podtrzymanie koniunktury, nawet za cenę zwiększenia deficytu (ale wpływy budżetowe wzrosną).
Małgorzata Goss
"Nasz Dziennik" 2009-07-08

Autor: wa