Wczoraj Izmir, jutro Londyn
Treść
Zaczęło się 3 września - na inaugurację rozgrywanych w Turcji mistrzostw Europy polscy siatkarze pokonali Francję 3:1. Wówczas nikt się nie spodziewał, że kilkanaście dni później, 13 września, obie te drużyny spotkają się raz jeszcze, w wielkim finale tego turnieju. Przez cały ten czas przeżywaliśmy fantastyczne chwile, patrząc, jak nasi reprezentanci kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa, pisząc piękną historię, o której mówić będziemy jeszcze długo. W niedzielę sięgnęli szczytu i... dzień później tysiące kibiców przywitało ich w Ojczyźnie jak bohaterów. Zasłużenie.
Przed mistrzostwami Europy był niepokój. Zrozumiały, bo z kadry ubywali zawodnicy od lat stanowiący o jej obliczu. Mariusz Wlazły, Michał Winiarski, Sebastian Świderski. Każdy z nich zawsze był mocnym punktem naszej narodowej drużyny, brał na siebie ciężar gry, kiedy wymagała tego sytuacja, miał nie tylko umiejętności, ale i doświadczenie pomagające w najtrudniejszych momentach. Tymczasem w Turcji trener Daniel Castellani nie mógł na nich liczyć. Musiał postawić na młodzież albo graczy z trudnym sezonem ligowym za sobą. Ale nie narzekał, nie szukał usprawiedliwień. Robił swoje, budując zespół, który z każdym wspólnie rozegranym meczem, każdym treningiem, nabierał kształtu, charakteru i poczucia swojej wartości oraz siły. Czy dwa miesiące temu ktoś się spodziewał, że Bartosz Kurek stanie się gwiazdą mistrzostw Europy i siatkarzem, o którym mówić będzie cały świat? Tymczasem ten niezwykle zdolny młodzian, z gracza cieszącego się opinią fantastycznego talentu, stał się zawodnikiem kompletnym, pewnym siebie, budzącym postrach po drugiej stronie siatki, zadającym ciosy w najważniejszych momentach. Kto wreszcie sądził, że w Izmirze drugą młodość przeżyje weteran Piotr Gruszka, ustawiany do tego na nowej dla siebie pozycji, atakującego? Przez cztery miesiące pracy i prób, czasem bardziej, czasem mniej udanych, w Turcji pokazał się z rewelacyjnej strony, nie zawodząc praktycznie ani razu. Gdy wymagała tego sytuacja, ważyły się losy setów, meczów, koledzy zagrywali piłkę do niego, a on robił swoje, czyli kończył. Skutecznie. Kto sądził, że tak ważnym ogniwem drużyny może być inny młodzian, zaledwie rok starszy od Kurka 22-letni Jakub Jarosz? Tymczasem był, podobnie jak Michał Bąkiewicz. Skromny, często w cieniu, ale dla drużyny niezastąpiony, fantastyczny w obronie i przyjęciu. Podobnie jak Piotr Woicki, który mógłby z powodzeniem perfekcyjnie dowodzić grą kolegów, gdyby w zespole... nie grał najlepszy rozgrywający świata Paweł Zagumny. Możemy tak wymieniać i wymieniać, chwalić i zachwycać się, i tak w nieskończoność. Siatkarze sięgnęli szczytu, pierwszy raz w historii zostali mistrzami Europy, co wcześniej nigdy nie udało się choćby legendarnej drużynie prowadzonej przez Huberta Wagnera. Ona, choć bywała najlepsza na igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata, w Europie nie potrafiła przebić radzieckiego muru. Zdobywała srebro. Ekipa Castellaniego sięgnęła po złoto.
Argentyńczyk na stanowisku selekcjonera zastąpił swego rodaka Raula Lozano. Wniósł do drużyny nową jakość. Podobnie jak poprzednik zaimponował ogromną wiedzą i mądrością, która pozwoliła mu fantastycznie reagować na boiskowe wydarzenia, podejmować słuszne decyzje, szukać optymalnych rozwiązań, gdy wymaga tego sytuacja. Ale zaimponował także odwagą, dzięki której rozbłysnęli Bartosz Kurek, Jakub Jarosz, Michał Ruciak, na nowej pozycji odnalazł się Piotr Gruszka. Poza tym, a może przede wszystkim poprawił atmosferę. Nigdy nikomu nie dał odczuć, że jest nieomylnym pępkiem świata, który zjadł wszystkie mądrości. Dla swych podopiecznych stał się bardziej przyjacielem niż mentorem, co nie znaczy, iż nie wymagał od nich tytanicznej pracy i poświęcenia. Wymagał, ale otwarcie na dialog, sugestie zawodników szybko zjednały mu sympatię. W ciągu zaledwie kilku miesięcy doprowadził zespół do mistrzostwa Europy, co wydaje się wręcz nieprawdopodobne. - Ja też długo nie mogłem w to uwierzyć, nie docierało do mnie, co zrobiliśmy. Przed wyjazdem do Turcji czułem, że jesteśmy w formie i możemy grać dobrze, ale niczego pewny nie byłem. Mieliśmy za sobą bardzo krótki okres wspólnej pracy. Tymczasem zawodnicy błyskawicznie wpoili sobie moją filozofię siatkówki, okazało się, że tworzą grupę nie tylko z wielkimi umiejętnościami, ale i świadomą celu, jaki chcą osiągnąć. Młodzi zebrali doświadczenie w Lidze Światowej, jako zespół i każdy indywidualnie. Drużyna nie wykona kroku do przodu, jeśli wcześniej każdy z graczy nie rozwinie się z osobna. Potem dołączyli do nich starsi koledzy i ta mieszanka zdała egzamin. W Turcji wszyscy realizowali taktyczne założenia, wzbudzili w sobie mentalność zwycięzców. Stąd wziął się sukces - powiedział Castellani.
- Wykonaliśmy kawał świetnej roboty, zostawiając w tyle takie zespoły jak Francja, Bułgaria czy Rosja. To jest sukces całej drużyny, wszyscy zdobyli ten złoty medal, nawet ci, których tutaj nie ma - Mariusz Wlazły, Michał Winiarski czy Sebastian Świderski. Im właśnie ten medal dedykujemy - dodał Gruszka wybrany najlepszym zawodnikiem mistrzostw.
Kiedy w 2006 roku Polacy pod wodzą Lozano zostali wicemistrzami świata, wzbudzili euforię i... więcej do tego wyniku się nie zbliżyli. Teraz ma być inaczej i inaczej będzie. Gwarantuje to Castellani, wciąż głodni sukcesu reprezentanci i ci, którzy depczą im po piętach i w niedalekiej przyszłości mogą dostarczyć Argentyńczykowi kłopotów bogactwa. I o to chodzi, jutro naszej siatkówki może być równie piękne, a może nawet i piękniejsze. Mamy ogromny potencjał i oby eksplodował on w 2012 roku, podczas igrzysk w Londynie.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-09-15
Autor: wa