Wszyscy płacimy za zaniechania Rostowskiego
Treść
Z Aleksandrą Natalli-Świat, wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Artur Kowalski
Wniosek o wotum nieufności wobec ministra finansów Jacka Rostowskiego jest dzisiaj potrzebny? Wygląda na to, że minister i cały rząd chyba się opamiętali i nastąpi weryfikacja i urealnienie ustawy budżetowej.
- Minister finansów dopiero po pół roku stwierdził to, co wszyscy wiedzieli wcześniej. Zawsze można powiedzieć, że lepiej późno niż wcale. Ale czy następnym razem, kiedy trzeba będzie podjąć jakieś ważne decyzje, znów mamy czekać pół roku na kolejne otrzeźwienie ministra finansów? Brak właściwych decyzji kosztuje i później możemy usłyszeć, że trzeba podnieść podatki, bo nie ma innego wyjścia. Jeżeli chcemy, żeby minister finansów następne pół roku się zastanawiał, a potem przyjdzie nam płacić za jego brak decyzji, to jesteśmy na najlepszej ku temu drodze.
Rząd nie wyklucza podniesienia od przyszłego roku podatków. Czy widzi Pani możliwość, aby tej podwyżki jednak uniknąć?
- Należy wreszcie zacząć efektywnie działać i efektywnie wspierać naszą gospodarkę. Jeżeli gospodarka nie będzie tak spowalniać, to i nie będzie powodów do podnoszenia podatków. Wielokrotnie mówiliśmy, że głupie oszczędności ministra finansów, dezorganizowanie wydatkowania środków publicznych i upieranie się przy nierealnym deficycie spowoduje, że jeszcze bardziej spadną wpływy podatkowe i trzeba będzie szukać kolejnych oszczędności albo podnosić podatki. Należy zmienić politykę gospodarczą rządu, a nie obciążać podatników kosztami błędów rządu.
Minister finansów szczyci się tym, że w przeciwieństwie do tego, co postulowało Prawo i Sprawiedliwość, podniesie deficyt, lecz nie zwiększy wydatków budżetowych.
- To może w ogóle zlikwidować wydatki? Problem nie w tym, że są jakieś wydatki. Chodzi o to, że państwo ma jakieś zadania do wykonania. Możemy na przykład przestać wydawać pieniądze, ale czy mamy powiedzieć tym, którzy już dzisiaj czekają na zasiłki społeczne i nie mają za co chleba kupić, że minister Rostowski osiągnął sukces, bo nie zwiększa wydatków? Celem nie jest nigdy wydawanie pieniędzy dla ich wydawania ani ograniczanie wydatków dla ich ograniczania. Celem jest zrealizowanie zadań państwa, zapewnienie odpowiedniego poziomu życia obywateli, opieki społecznej, poprawa infrastruktury, a nie wydawanie czy niewydawanie pieniędzy. Pan minister Rostowski zachowuje się jak księgowy, a nie jak minister finansów.
Szykują się nam kolejne kłopoty, gdyż Komisja Europejska zapowiedziała, że od lipca zostaniemy objęci procedurą nadmiernego deficytu, co oznacza m.in., że zostanie nam wyznaczony jakiś termin na zbicie deficytu.
- Ta procedura jest już prowadzona w wielu krajach Unii. To standardowe postępowanie Komisji Europejskiej w sytuacji, kiedy deficyt sektora finansów publicznych przekracza 3 proc. PKB. Polska nie należy zresztą do krajów, które mają ten wskaźnik największy. W sytuacji kryzysu zjawisko to występuje powszechnie w wielu krajach. Przypomnę, że wskutek działań rządu Prawa i Sprawiedliwości z Polski zdjęto już raz - w połowie 2008 roku - procedurę nadmiernego deficytu. A to dzięki temu, co działo się w naszej gospodarce w latach 2006-2007, i dzięki temu, że w 2007 roku deficyt budżetowy wyniósł tylko niespełna 16 miliardów złotych.
Politycy Platformy podnoszą jednak, iż mamy kłopoty z tego tytułu, że poprzedni rząd w sytuacji dobrej koniunktury gospodarczej nie wykorzystał szansy na jeszcze większe zbicie deficytu.
- Zawsze można powiedzieć, że deficyt, który został ograniczony do niespełna 16 miliardów złotych, mógł zostać ograniczony jeszcze bardziej. To prawda, pan minister Rostowski bardzo dobrze o tym wie, bo około 5-6 miliardów złotych zostało przesunięte z 2007 roku na rok 2008 - na zwiększenie dotacji do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i wcześniejszą spłatę części zadłużenia. Media określały to wtedy jako swoisty prezent wicepremier Zyty Gilowskiej dla następnego rządu. Pan minister Rostowski dostał od nas prezent, bo gdyby nie to przesunięcie, mielibyśmy w 2007 roku około 10 miliardów złotych deficytu, a nie 16. Nie umiał go wykorzystać, gdyż w 2008 roku, kiedy mieliśmy jeszcze dobrą sytuację gospodarczą i stosunkowo wysoki wzrost gospodarczy, wyprodukował dziurę budżetową na 8,5 miliarda złotych.
Objęcie nas procedurą nadmiernego deficytu sprawia, że opóźni się - w stosunku do tego, co postulował rząd - wejście Polski do strefy euro. Plany rządu się posypały.
- Rząd stawiał sobie dwa priorytety: utrzymanie niskiego deficytu i szybkie wejście do strefy euro. Realizacja obu skończyła się całkowitym fiaskiem. Jeżeli chodzi o ten drugi cel, to bardzo dobrze. Jakoś dziwnie dzisiaj pan premier Tusk nie wspomina już o tej zazdrości w stosunku do Słowacji, która niedawno weszła do strefy euro, a nawet z dumą pokazywał, że jesteśmy w innej sytuacji niż Słowacja i państwa nadbałtyckie. Jeżeli byśmy powiązali sztywno kurs złotego z euro, to dzisiaj nasza gospodarka płaciłaby za to tak dużo jak tamte państwa.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-06-25
Autor: wa